Każdy naród współczesny jest terenem, na którym operują bezpośrednio i na którym ścierają się z sobą wpływy obce. Tak było zresztą od wieków, tylko że dziś splot interesów na gruncie międzynarodowym stał się ściślejszy i bardziej powikłany. Postępy międzynarodowości nie idą bynajmniej w kierunku prorokowanym przez socjalizm – wzrastającej solidarności i zaniku przeciwieństw narodowych, lecz właśnie w kierunku przenikania i ścierania się wpływów wzajemnych – ideowych, politycznych, finansowych, gospodarczych i kulturalnych, w kierunku opanowywania jednych społeczeństw przez drugie, oraz narodów całych przez służące pewnym interesom organizacje międzynarodowe. Socjaliści zresztą nadawali ideowe zabarwienie swym dążeniom rzekomo „międzynarodowym” tylko dla użytku profanów, wiadomo dziś bowiem aż nadto dobrze, że kryły się za nimi jedynie interesy międzyklasowe: dążenie do podporządkowania narodów całych, a nawet państw, interesom „proletariatu”, czyli mówiąc ściślej – jednej warstwy zorganizowanych robotników wykwalifikowanych.
Im pewne społeczeństwo jest kulturalnie słabsze, naród mniej skonsolidowany i umiejący stać na straży, swych interesów, im słabiej jest broniony przez własne państwo, tym ingerencja obca znajduje dla siebie podatniejsze pole, tym też łatwiej podpadają narody w duchową zależność od cudzych interesów i dążeń.
Wpływy obce mogą być – jeśli się tak wyrazić wolno – hartowne lub detaliczne, mogą owładnąć całym narodem, stłumić w nim poczucie samoistności własnych interesów i zaprząc go do swego rydwanu; tak było np. z nowo utworzonymi państewkami bałkańskimi po wojnie 1877 r., a także z Czechami przez czas dłuższy – w stosunku do Rosji; ale wpływy obce mogą być również częściowe, ograniczyć się do pewnych spraw i interesów i wymóc drogą zręcznej ingerencji pożądany dla siebie ich kierunek. Nie ulega chyba dla nikogo wątpliwości, że wpływy niemieckie od dawna nadają ton stosunkowi rosyjskich czynników państwowych i społecznych do kwestii polskiej, a nie byłby prawdopodobnie dalekim od prawdy, kto by przypisał w znacznym stopniu stanowisko nacjonalizmu rosyjskiego w tej sprawce różnymi idącymi drogami wpływom niemieckim. Tego rodzaju ingerencji w kwestiach specjalnych ulegają najpotężniejsze nawet państwa i najbardziej skonsolidowane narody, ale skuteczność tych wpływów pozostaje zawsze w stosunku odwrotnym do ich siły, a więc i odporności tych państw i narodów.
Istnieje cała skala oddziaływań tego rodzaju.
Na pierwszym miejscu postawić należy akcję czysto polityczną, prowadzoną przez organy państwowe, przede wszystkim dyplomatyczne i konsularne, a następnie inne. Jest to akcja najzupełniej uprawniona, o ile nie przekracza granic przyjętych w tej dziedzinie obyczajów międzynarodowych. Znanymi graczami pod tym względem są Niemcy, które nigdy nie zaniedbują wywołania trudności wewnętrznych, a nawet zamieszek na ziemiach państw lub narodów sobie wrogich, ilekroć stosunek do nich dochodzi do wyższego stopnia naprężenia.
Jako drugi przejaw wpływów obcych w istocie tej samowiedzy narodowej wymienić należy oddziaływanie idei i prądów przeszczepionych z zewnątrz, a służących w ostatniej instancji bynajmniej nie tym celom, które na swym sztandarze wypisują. Niektóre idee, jeżeli nawet przy swym powstaniu nie były czystym wytworem pewnych interesów, które je celowo powołały do życia i puściły w obieg, jako rzekomo bezinteresowny wyraz idealnych dążeń, – to często są przykrojone odpowiednio do tych lub innych interesów lub zużytkowane wtedy, gdy im służyć mają. Charakterystyczny przykład przedstawia pod tym względem socjalizm współczesny. Powstał on niegdyś jako idea utopijnego przeobrażania całego ustroju społecznego na zasadach współdziałania, solidarności i organizacji na wszystkich polach: związany następnie z dążeniami klas pracujących, przeciwstawiać się począł dążeniom stanu trzeciego, został wreszcie przez Marksa tak przykrojony w teorii i praktyce, aby równocześnie rozsadzał obecną organizację narodowo-społeczną, a zarazem nie tylko wygradzał żydów od zwróconych na wsze strony antagonizmów „proletariatu”, ale służył bezpośrednio ich interesom. Dziś, socjalizm „prawowierny” jest już nie tylko ideą, ale ruchem popierającym te wszystkie dążenia, które odpowiadają potrzebom i interesom żydowskim, zwalczającym zaś te, które są dla międzynarodowego i miejscowego stanowiska żydów szkodliwe.
Wiadomo dalej, z jak dobrym skutkiem utrzymywała Rosja wśród narodów południowosłowiańskich ideę słowianofilstwa w celach własnej hegemoni. A dawniej jeszcze idea narodowości rzucona po raz pierwszy z wysokości tronu przez Napoleona III, służyła znakomicie chwilowym interesem Francji, z jednej strony bowiem uprawniała ingerencję w sprawy włoskie, z drugiej – szachowała państwa antagonistyczne – Rosję, Prusy i Austrię – kwestią polską; my zaś, którzyśmy wzięli tę rzecz za dobrą monetę, zapłaciliśmy koszta swej łatwowierności. Zbyteczna przypominać, że i dziś w Europę wysuwane na widownię idee humanitarne, kryją za sobą często proste manewry finansowo-giełdowe, tak jak gra giełdowa tworzy znów, na swój użytek alarmy wojenne. Stąd pierwszy wniosek, że skoro tylko pewne idee nie ograniczają się do głoszenia zasad i wskazań oderwanych, ale prowadzą do wniosków praktycznych, muszą być rozpatrywane przez opinię narodową ze stanowiska politycznego, nie zaś uczuciowo-humanitarnego, powinno się zaś tolerować ich obieg o tyle tylko, o ile nie staną one w sprzeczności z interesem narodu i jego polityką. Czuwają nad tym gdzieindziej rządy, u nas nikt nie czuwa, bo opinia nasza jest zbyt daleka od tego, aby wziąć na siebie zadanie regulowania stosunków, zamiast przejawiać jedynie odruchowe swe zadowolenie lub niezadowolenie, zależnie cd tego, czy pewne idee lub prądy odpowiadają jej nastrojom uczuciowym i rutynie myśli. Dzięki temu różne idee, nie mające nic wspólnego z naszym życiem i naszymi potrzebami, ale zawsze komuś na coś potrzebne, kursują u nas i znajdują bezmyślne poparcie, bo ludzie nie zadają sobie nawet pytania: jaką korzyść osiągnie naród z szerzenia się wśród mego jeżyka Esperanto lub „idei pokoju powszechnego”? Wystarcza im że posiadają one obieg na zachodzie, wiec i my, żeby „nie zostać w tyle”, zaprzęgamy się na ochotnika do rydwanu cudzych i obcych nam interesów.
Innym przewodnikiem wpływów zewnętrznych w stosunku do naszego narodowego organizmu, leżącym na przeciwległym krańcu idei w nas zaszczepianych, są pieniądze, popychające do czynu jednych, paraliżujące drugich. Ta forma obcej ingerencji dotyka – na szczęście – w nader słabym jedynie stopniu nasze sfery polityczne, odpowiedzialne przed ogółem, w stopniu znacznie słabszym niż w innych krajach, gdzie do polityki przywiązana jest władza, o którą tu idzie. Rzecz się ma z tym, jak ze sprawą panamską u nas: „ludzie by się znaleźli, tylko kanału nie ma”. Ale za to płatna prowokacja, najemnictwo polityczne i przekupstwo mniej lub więcej zamaskowane operują wśród sfer nieodpowiedzialnych w stopniu znacznie większym niż się to zazwyczaj przypuszcza. Fakty tego rodzaju są trudne do stwierdzenia, niemożliwe zazwyczaj do dowiedzenia, nie mniej przeto dają się łatwo wyczuwać, zdradzają się bowiem drobnymi zazwyczaj symptomatami. wśród przejawów naszego wewnętrznego rozkładu społecznego, które najboleśniej dotknęły naszą opinię w ostatnich ośmiu latach – a było ich sporo – wiele przedstawiłoby się w innym świetle, gdyby się dały ujawnić ukryte sprężyny tej właśnie natury, które nim kierowały, a wypadków 1905–6 r. nie dałoby się w ogóle wytłumaczyć w najbardziej uderzających ich przejawach bez wzięcia w rachubę tego czynnika.
Najniebezpieczniejsze dla naszej niezależności duchowej i samodzielności wewnętrznej są wpływy, wywierane na bieg naszych spraw przez wszelkiego rodzaju organizacje międzynarodowe łub ogólnopaństwowe, wpływy te bowiem wyrażają się w bezpośrednim nacisku, przynajmniej moralnym, któremu podlegają grupy odpowiednie, od nich uzależnione. Ne wiadomo nawet, gdzie się tu kończy solidarność ideowa, a zaczyna uległość organizacyjna, w każdym razie jedna i druga odbywa się kosztem naszej wewnętrznej solidarności narodowej i uległości, obowiązującym przede wszystkim każdego Polaka, wskazaniom narodowym. Nie idzie tu już o wartość merytoryczną importowanych dyrektyw, jak w dziedzinie idei i prądów na nasz grunt przeszczepianych, ale sam fakt uzależnienia stanowiska pewnych grup od interesów nam obcych, przy braku wszelkich rękojmi, że interesy te, nawet w rzeczach najbardziej zasadniczych, nie będą szły wbrew naszym istotnym potrzebom narodowym. Wszędzie tam, gdzie pewne grupy zajmują stanowisko, niedające się wytłumaczyć samorzutnymi ich dążeniami, można z wielką dozą prawdopodobieństwa przypuszczać istnienie wpływów zewnętrznych, narzucających im swą dyrektywę. Co najgorsza, że wtedy żadne przedmiotowe roztrząsanie zagadnienia publicznego, żadne przekonywanie do niczego nie prowadzi, bo stanowisko jest z góry przyjęte i określone. Dlatego wszelka dyskusja z socjalistami jest niemożliwa, o ile nie są zupełnie wyzwoleni od zewnętrznej zależności ideowo-organizacyjnej, nie posiadają bowiem zazwyczaj nic swojego: cały ich dorobek duchowy wyrósł na obcym gruncie, oni zaś są tylko ekspozyturą na dany kraj cudzych interesów i wpływów. Nawet z żydami, zasymilowanymi pod względem języka i kultury, prędzej by można dojść do porozumienia na wielu punktach w zakresie kwestii żydowskiej, gdyby nie stała za nimi międzynarodowa organizacja żydów, wywierająca na nich mniej lub więcej bezpośredni nacisk, aby zawsze oddawali pierwszeństwo interesom żydowskim przed polskimi.
Wszelka ingerencja zewnętrzna w sprawy narodu działa nań rozkładowo i jest tym niebezpieczniejsza dla jego niezależności duchowej, im jej wpływ jest mniej jawny i niepodlegający kontroli opinii publicznej. Wtedy nie tylko interes i dobro narodu, brane same w sobie, a nie przykrawane jedynie do powziętych z góry cudzych założeń, przestają być najwyższą miarą wartości politycznych, ale stanowisko grup, uzależnionych od wpływów obcych, staje się wprost dla ogółu nieobliczalnym, a życie publiczne przedstawia dlań cały szereg niespodzianek i zagadek, które pozostają nierozwiązanymi.
Nasz naród, podobnie jak w swych dziejach był niezabezpieczony przyrodzonymi granicami kraju i wystawiony ze wszech stron na obce inwazje, tak samo dziś i to bardziej niż kiedykolwiek, jest narażony na przenikające do jego wnętrza i gospodarujące w jego organizmie wpływy obce. Historyk, który by się stał dziejopisem tych wpływów po osławionym w tym względzie wieku XVIII i wykazał ich rolę nie już ideowa, lecz polityczna w naszej historii porozbiorowej oddałby niespożytą przysługę naszej samowiedzy narodowej: wtedy okazałoby się niezawodnie, że wiele z tych faktów dziejowych, które dzisiaj składamy na karb bądź ruchów żywiołowych, bądź szczególnych stanów napięcia uczuciowego naszego społeczeństwa, zostało wywołanych dzięki obcej ingerencji, umiejącej zagrać na naszych strunach, przede wszystkim patriotycznych. Tylko że historyk taki sam musiałby być bezwzględnie wolny od wszelkich tego rodzaju wpływów.
Podobnie, jak w wieku XVIII gospodarka obcych mocarstw i ich mieszanie się w sprawy Rzeczypospolitej była symptomatem, ale zarazem i jedną z przyczyn jej rozkładu, tak samo i dziś mieszanie się wpływów obcych w sprawy naszego narodu jest dowodem jego słabości, ale zarazem jedną z jej przyczyn. Dlatego wygrodzenie się od tych wpływów, paraliżowanie ich oddziaływania na przebieg spraw publicznych, niezgodny z niezmąconym żadnymi względami wskazaniem interesu narodowego – jest jednym z najważniejszych zadań teraźniejszości, która warunkuje sobą naszą przyszłość pod względem wewnętrznej niezależności duchowej, a więc i politycznej. Nie idzie tu bynajmniej o odgrodzenie się jakimś chińskim murem od wszelkich idei, prądów i wpływów, często dobroczynnych, przychodzących do nas z zewnątrz, ani o walkę z istotną ich treścią, – idzie o niedopuszczenie do tego, aby te prądy i idee były brane w formie gotowej, w całości, bezkrytycznie z punktu widzenia narodowego, aby te wpływy nie narzucały nam z góry rozwiązań, sprzecznych z najistotniejszymi naszymi interesami, słowem, aby im się na naszym gruncie bezwzględnie i stanowczo podporządkowały. Na tym punkcie wszelki kompromis byłby ciężkim grzechem wobec przyszłości narodu, byłby bowiem kompromisem z własnym narodowym sumieniem.
Inna rzecz jest przyjmować od obcych, co oni mogą nam dać pożytecznego, przerobiwszy to na swoją modłę i przystosowawszy do własnych interesów i potrzeb, inna zaś – ulegać wpływom celowym czynników zewnętrznych, które z pewnością nie nasze, ale swoje dobro mają na oku. Być narzędziem w cudzych rękach jest zawsze oznaką słabości, zależności i niewoli duchowej, ale stać się narzędziem, umiejętnie przez innych użytym do szkodzenia samemu sobie, do podkopywania własnych interesów to już postać częściowego samounicestwienia, przejaw tej polityki samobójczej, do której niewątpliwie zdradzamy przyrodzoną skłonność.
Każdemu interesowi, najbardziej nawet trywialnemu, można nadać postać ideową i przyoblec go w formy tak przystosowane do pojęć sfery, którą się pragnie wepchnąć, na pożądaną drogę, w szaty tak ponętne dla jej uczuć, że często tylko wytrawny zmysł polityczny jest w stanie wykryć istotną treść akcji. Właśnie zmysł polityczny, a nie inny. Społeczeństwo, które by szło na lep wszelkich zapoczątkowali, haseł, idei i prądów, zdolnych obudzić w nim zainteresowanie i sympatię, które by je oceniało wyłącznie z punktu widzenia humanitarnego, moralnego, estetycznego czy innego, byłoby społeczeństwem niedojrzałym i naiwnym. Ocena ich ze strony opinii kierowniczej i odpowiedzialnej w obliczu całości narodowej musi być oceną polityczną, polityczny bowiem tylko sprawdzian, obejmujący całokształt dóbr i interesów narodu, może go ustrzec od tego, aby własnymi rękoma nie podnosił do ust nęcącego być może napoju, który jednak może się okazać trucizną dla jego organizmu.
Jedyna rzecz, która nam w naszym życiu narodowym pozostała, to nasza niezawisłość duchowa, poczucie odrębności własnego typu i własnych interesów, i dlatego czuwanie nad tą niezależnością jest w naszych warunkach sprawą na wskroś polityczną. Jak to – powiedzą nam – więc nasze życie duchowe z jego ideałami moralnymi i cywilizacyjnymi ma być wciągnięte w wir polityki? – Niewątpliwie tak, nie idzie tu bowiem o politykę wewnętrzną obozów i stronnictw, ale o zewnętrzną politykę narodu, broniącego dostępu do swej duszy, zarówno jak do swego ciała, temu wszystkiemu, co może jedno lub drugie rozkładać lub zaprzęgać do wysługiwania się interesom obcym, z uszczerbkiem, a nawet kosztem swoich.
Celowe oddziaływane sił zewnętrznych na nasze społeczeństwo jest samo przez się czynnikiem politycznym i tylko z punktu widzenia polityki narodowej może być oceniane. Ona to musi stanąć zawczasu na straży naszej niezależności duchowej. Inaczej grozi nam powrót do stosunków XVIII wieku, grozi nam los tych narodów, wśród których stronnictwa polityczne różnią się od siebie według tego, jakim i czyim obcym interesom służą. A wtedy nie znajdzie się w społeczeństwie nikogo, kto by jedynie i wyłącznie służył interesom polskim. Łatwo z wyżyn tej jedynej i istotnej „godności narodu”, która polega na jego samodzielności duchowej, spaść do poziomu plemienia, nie posiadającego już oprócz języka – nic własnego.
A kto by mi zarzucił, że są to wszystko „strachy na Lachy”, płód rozbujałej wyobraźni, wietrzenie rzeczy nieistniejących, – temu odpowiem, że jesteśmy już bliżsi duchowego rozbioru między obce, a często wrogie nam interesy, niż tej konsolidacji wewnętrznej, od której poczyna się dopiero prawdziwa polityka narodowa. Trzeba tylko trzeźwo spojrzeć faktom w oczy. Przecie u nas wszelkie humanitarne rozdawanie garściami ze skarbnicy dóbr narodowych, zarówno jak wszelkie przejawy „patriotyzmu szerokiego gardła a ważkiej piersi” znajdują zawsze popleczników i gorących obrońców, chociaż – a może właśnie dlatego, że służą interesom cudzym, podczas gdy wszelkie szczere, ale stanowcze wystąpienia w imię interesów narodowych, o ile w czymkolwiek tamte interesy krzyżują, spotykają się ze zgodną naganką różnych urabiaczy opinii. Polityka narodu prawdziwie duchowo niezależnego i broniącego mocno spraw swoich wygląda inaczej, niż nasza. Kto nie wierzy, niech ją porówna z polityką choćby Czechów lub Węgrów. U nas trzeba dopiero poruszyć najgłębsze pokłady instynktu narodowego, aby się wydobył z jego wnętrza głos stanowczości i siły, stwierdzający, że najwyższym dobrem człowieka, jest jego naród.
Sprawa obrony naszej niezależności duchowej nie jest sprawą tego lub innego obozu czy stronnictwa, ale całego narodu, wszystkich obozów i stronnictw, które się za narodowe uznają, bo od niej nasza dzisiejsza samoistność i nasza jutrzejsza przyszłość zależy.
Zygmunt Balicki
„Przegląd Narodowy”, Marzec 1912 r.