Oto zaktualizowany artykuł bez śródtytułów i z dodanym cytatem „Większość ofiar to kobiety i dzieci”:
W lutym 1945 roku wieś Puźniki na Podolu przestała istnieć. W nocy z 12 na 13 lutego oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) zamordował tam dziesiątki polskich cywilów. Zginęły całe rodziny – kobiety, dzieci, starcy. Wydarzenie to było częścią szerszej fali etnicznych czystek, której kulminacją była rzeź wołyńska. Przez niemal 80 lat ofiary tej konkretnej zbrodni spoczywały w anonimowej zbiorowej mogile. Dopiero wiosną 2025 roku – po latach nacisków, apeli i upokorzeń – Ukraina wreszcie zgodziła się na przeprowadzenie ekshumacji.
Ale zanim to nastąpiło, polska strona musiała przez lata mierzyć się z systemowym blokowaniem działań przez ukraińskie władze. I nie był to incydent – to była polityka. Fakt, że prace ekshumacyjne w Puźnikach mogły ruszyć dopiero teraz, jest wstydliwym świadectwem tego, jak władze Ukrainy konsekwentnie torpedowały działania na rzecz upamiętnienia polskich ofiar ludobójstwa. Od 2017 roku obowiązywało nieoficjalne moratorium na ekshumacje, wprowadzone przez stronę ukraińską po serii incydentów zniszczenia pomników UPA w Polsce. Jakby zemsta za wandalizm miała odbywać się na kościach zamordowanych kobiet i dzieci.
„Nie można akceptować sytuacji, w której strona ukraińska traktuje zgodę na godny pochówek ofiar zbrodni jako element politycznego targu” – mówił już w 2020 roku dr Leon Popek z IPN, jeden z czołowych badaczy zbrodni wołyńskiej.
Zgoda na rozpoczęcie ekshumacji padła dopiero w listopadzie 2024 roku, po siedmiu latach „ciszy administracyjnej”. Gdyby nie silna presja opinii publicznej, dyplomacji oraz działalność Fundacji „Wolność i Demokracja”, szczątki ofiar dalej leżałyby zakopane w ziemi – bez nazwisk, bez krzyży, bez prawdy.
Od początku było jasne, że strona ukraińska nie tylko nie ułatwia procesu, ale wręcz go sabotuje. Nawet po oficjalnym dopuszczeniu do prac archeologicznych, formalności przeciągały się miesiącami. Fundacja „Wolność i Demokracja” wielokrotnie alarmowała, że proces uzgodnień z ukraińską administracją jest „frustrujący i nieproporcjonalnie skomplikowany”.
W międzyczasie trwały pokazowe gesty „pojednania” – wspólne wieńce, deklaracje o wspólnej historii, puste słowa o partnerstwie. Ale za tym wszystkim nie szły konkretne działania. Cień relatywizowania zbrodni UPA ciągle obecny jest w ukraińskiej przestrzeni publicznej, gdzie Bandera wciąż funkcjonuje jako bohater narodowy, a pomniki jego oddziałów stoją w centrum niejednego miasta.
Jak można mówić o pojednaniu, gdy jednocześnie blokuje się możliwość podstawowego aktu szacunku – ekshumacji i identyfikacji ofiar?
Ekshumacje w Puźnikach rozpoczęły się 24 kwietnia. Już pierwsze dni prac przyniosły wstrząsające odkrycia – znaleziono szczątki co najmniej 42 osób.
„Większość ofiar to kobiety i dzieci” – potwierdzają eksperci zaangażowani w badania.
Część szkieletów była ułożona warstwowo, co sugeruje, że ofiary wrzucano do dołu masowo, bez żadnych oznaczeń. Obok kości znaleziono fragmenty ubrań, guziki, różańce, medaliki. Ciche świadectwa brutalnego końca.
„Wśród szczątków zidentyfikowaliśmy dziecięce kości i czaszki z widocznymi uszkodzeniami” – relacjonował prof. Andrzej Ossowski z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego, kierujący zespołem archeologicznym. – „To nie byli żołnierze, to byli cywile. Te ekshumacje to nie polityka, to przywracanie człowieczeństwa tym, którzy zostali z niego odarci.”
Nie sposób nie zapytać, dlaczego tak długo trzeba było czekać, by rozpocząć te działania. Dlaczego przez tyle lat nie pozwolono rodzinom poznać losu swoich bliskich? Dlaczego państwo ukraińskie nie tylko nie pomagało, ale aktywnie przeszkadzało?
Warto też dodać, że wszystkie koszty ekshumacji i badań pokrywa strona polska. To nasze Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nasz Instytut Pamięci Narodowej, nasi naukowcy i nasze fundacje wykonują całą pracę – logistyczną, naukową, prawną i symboliczną. Ukraina, poza udzieleniem spóźnionej zgody, nie angażuje się w żaden sposób. To Polska ponosi odpowiedzialność za to, by ofiary UPA w końcu odzyskały imiona i groby.
Czy to tak powinno wyglądać? Czy tak zachowuje się partner w relacjach międzypaństwowych?
„Ukraińskie władze traktują ten temat jak gorący kartofel, który najlepiej zostawić historii. Ale historia to nie archiwum – to ludzie, to pamięć, to godność” – mówił niegdyś senator Jan Żaryn, jeden z najbardziej zaangażowanych w sprawę polityków.
Problem polega na tym, że Ukraina od lat prowadzi selektywną politykę pamięci. Chce, by świat widział ją jako ofiarę rosyjskiej agresji – i słusznie – ale jednocześnie robi wszystko, by nie rozliczyć się z własnymi ciemnymi kartami. Przemilczane zbrodnie UPA są tego najbardziej rażącym przykładem. W kraju, który kreuje się na europejskie państwo prawa, gloryfikacja banderyzmu i blokowanie ekshumacji ofiar ludobójstwa to coś, co nie powinno mieć miejsca.
Nie chodzi o szukanie winnych dziś, po tylu dekadach. Chodzi o uczciwość wobec przeszłości. O umożliwienie rodzinom godnego pochówku. O to, by polskie dzieci zakatowane w 1945 roku nie musiały dalej leżeć w bezimiennej ziemi, bo współczesna Ukraina nie ma odwagi przyznać się do przeszłości.
Ekshumacje w Puźnikach trwają. Zespół archeologów, genetyków i historyków wykonuje swoją pracę z pełnym profesjonalizmem i szacunkiem. Rodziny zamordowanych liczą, że tym razem nie zostaną porzucone.
Ale jedno pozostaje jasne: gdyby nie wieloletnia presja ze strony Polski, Ukraina nie zrobiłaby w tej sprawie nic. Ofiary dalej byłyby ciszą. Pamięć dalej byłaby zakładnikiem polityki. A prawda – tą, której wciąż się boją – dalej leżałaby zakopana.
Leave feedback about this