21 grudnia 2024
Historia i idea Okres międzywojenny i okupacja

Tadeusz Gluziński: Człowiek i dzieje

Rasa biała w dziejach świata cywilizowanego przez szereg stuleci odgrywała rolę zdobywcy. W starożytności dumny Rzym rozpostarł swą władzę poprzez całą Europę aż w głębie Azji i czarnego kontynentu. Za mieczem wojennym szły pługi, pojawiały się bite drogi i akwedukty; dzikie przestrzenie zamieniały się w urodzajne kraje. Zapanował ład i bezpieczeństwo życia, rozkwitały miasta. I znowu drugi raz na przełomie średniowiecza i wieków nowożytnych Hiszpanie, Portugalczycy, później Francuzi, Holendrzy i Anglicy, a w końcu Niemcy i Włosi ogarniali całą ziemię, biorąc w swe władanie zarówno kraje pozbawione cywilizacji, jak i te, w których panowała cywilizacja wysoka, ale inna, na odmiennych zbudowana podstawach.

Co uzdalniało te narody konkwistadorów do rozszerzania dzierżaw, do stawania mocną stopą w dziewiczych lasach i preriach Ameryki, na odległym kontynencie australijskim, w pustynnych oazach Afryki, w niegościnnych górach i wyżynach Azji? Nie były to przecież ludy koczownicze, szukające chwilowej siedziby, pędzone batem wodza, ale raczej narody, w których człowiek, kipiący temperamentem i przedsiębiorczością, stawał się zjawiskiem częstym i normalnym. Wyprawy po zdobycie nowych obszarów już za czasów rzymskich często bywały wyładowaniem nagromadzonej energii i żądzy przygód u wybitnych jednostek, że wspomnimy tylko zdobycie Galii przez Cezara. W XV i XVI wieku zdobycze zamorskie stały się z reguły dziełem awanturników, powierzających lichym okrętom z lekkim sercem bezpieczeństwo własne i swych towarzyszy. Jeszcze w XIX wieku wyprawy afrykańskie Livingstone’a i Stanley’a, nabycie Konga przez Leopolda belgijskiego, a nawet dzisiaj włoska wyprawa do Abisynii1 – to typowe wyprawy awanturnicze, w których trudno oddzielić żądzę zysku od poszukiwania przygód.

Widocznie warunki życia społecznego, stwarzane przez ludy, będące dziedzicami cywilizacji rzymskiej, miały w sobie coś, co, zachowując spoistość budowy społecznej, umożliwiało jednocześnie bujny rozkwit indywidualizmu jednostki. Niewątpliwie mocne obręcze państwowości rzymskiej nie dusiły sobą jednostki, dawały jej możność rozwoju. Później znowu dogmaty średniowiecza i jego ugruntowana na feudalizmie władza państwowa nie stanęły na przeszkodzie przygodom rycerskim i rozmachowi życia. Z drugiej strony zarówno w republikańskim Rzymie, jak w monarszo-papieskim średniowieczu wyjątkowo tylko jednostka ośmielała się porywać na urządzenia społeczne, a zuchwałe próby w tym kierunku spotykały się z losem Katyliny2, czy Henryka IV3. Między wolnością jednostki, a hierarchią urządzeń społecznych panowała równowaga i ona to stwarzała tę zdolność do ekspansji, jaka cechowała ludy rasy białej tylekroć w ciągu wieków.

Okresy naruszenia tej równowagi – to okresy upadku. Rozwalenie form tradycyjnych państwa rzymskiego przez warcholskie jednostki stworzyło wprawdzie w pierwszej chwili świetny rozrost polityczny i gospodarczy epoki wczesnocesarskiej, lecz wkrótce potem nastąpił zanik sił i ekspansji, okres anarchii, kurczenia się imperium, aż fala wędrówki ludów zmiotła z powierzchni ziemi Rzym cezarów. Krótkie okresy restytucji powagi instytucyj społecznych, jakie zdarzają się w dziejach cesarstwa rzymskiego, były dla odmiany naruszaniem równowagi na niekorzyść jednostki, terroryzowaniem człowieka wolnego. Epoka cesarska w Rzymie stała się wyrazem braku równowagi między swobodami jednostki, a przymusem urządzeń społecznych; doprowadziła do upadku państwa i zagroziła nawet jego cywilizacji.

Pod schyłek średniowiecza zaczyna się znowu naruszanie równowagi między wolnością jednostki, a hierarchią społeczną. Prawa jednostki i jej nieskrępowanego rozumu z całą siłą wnosi w życie renesans, a jego homo universale – to postać na wskroś społeczna. Na razie anarchia obejmuje tylko elitę umysłową, nader nieliczną. Reformacja posuwa ten proces dalej i głębiej. Jaskrawy wyraz nadaje mu okres oświecenia. Ale dopiero rewolucja francuska i urodzone w potokach krwi doktryny demokracji wywracają na nice stosunek między jednostką, a urządzeniami społecznymi. Następuje długotrwały okres uświęconej prawem anarchii, zakończony wreszcie pochodem żydowskiego socjalizmu, w jego imię dokonaną rzezią w Rosji, a równocześnie kurczeniem się wpływów i zanikiem ekspansji rasy białej. Żyjemy dziś w okresie likwidacji znaczenia Europy i całej rasy białej w świecie. Ten stan rzeczy nie da się zaprzeczyć, zbyt wiele objawów o nim świadczy. Jako reakcja na uprawnienie anarchii w XIX wieku pojawia się widmo państwa totalnego, widmo krańcowego pogwałcenia jednostki przez hierarchię społeczną. Próby we Włoszech i Niemczech, parodiowane gdzie indziej, nie są odbudową średniowiecznej, czy rzymskiej równowagi.

Wolność i hierarchia – to nie są rzeczy przeciwstawne. Gdy wolność i hierarchię sztucznie przeciwstawimy sobie, wybór między niemi stanie się dziełem przypadku lub sentymentu. Wmówienie nam tej przeciwstawności było genialnym chwytem wolnomularstwa XVIII wieku. A przecież okres późnorepublikański w Rzymie i długi okres średniowiecza okazały nam dowodnie, że wolność i hierarchia – to nie antytezy. Co więcej, przecież Kościół katolicki ten stan zgody między prawami indywidualnymi jednostki, a uprawnieniami hierarchii głosi w swej nauce. Nie jest to więc absurd, a nieśmiertelność duszy ludzkiej i wolna wola jednostki normalnej dadzą się doskonale pogodzić z silną władzą państwową i nawet z prawami przyrody. Oczywiście, że tych pierwiastków nie połączą doktryny, wylęgane sztucznie, liberalizm, demokracja, czy socjalizm, bo po to właśnie są tworzone, by nie dopuścić do harmonii.

Wybujały anarchizm liberalny XIX wieku wielu myślicieli społecznych skłonił do zwątpienia nie tylko w wartości cywilizacyjne rasy białej, ale nawet natchnął ich niewiarą w możliwość równowagi między prawami indywidualizmu, a wymogami społeczności. W najlepszym razie jest to równowaga chwiejna – powiadają – i prędzej, czy później szala musi się przechylić na tę, czy tamtą stronę. Jakże wzorowo wyglądają z takiej perspektywy społeczeństwa Dalekiego Wschodu, a zwłaszcza Japonia, z ich wiekową, niezachwianą przewagą pierwiastków społecznych, posuniętą niemal aż do zaprzeczenia jednostki. Czy rozwój Japonii w ostatnich dziesięcioleciach nie imponuje z daleka? A u nas w Europie? Któż zrobi sobie harakiri, aby pokazać ziomkom, jak kocha cesarza, tę personifikację państwa? Czyż Japonia nie jest przykładem znikomej roli jednostki, czyż nie daje obrazu jakiegoś jednego i wielkiego organizmu, obejmującego sobą wszystkich Japończyków? Czy to nie dzięki temu potężnieje z dnia na dzień? I jak tu na ten widok obronić się przed poglądem, że jednostka indywidualna – to jakby bakteria, zatruwająca zdrowie organizmu zbiorowego, że wszelkie jej usiłowania, nawet dodatnie, to nieudolne próby karła, który pragnie zmienić bieg praw przyrody! Ocena Dalekiego Wschodu, wysnuta z założeń filozofii pozytywistycznej, z konieczności niesie ze sobą desperację, poczucie bezsilności wobec dziejów. Automatyzm dziejowy – to najbardziej pesymistyczna z doktryn, tkwiących korzeniami w XIX wieku; widzi ona skradającą się śmierć naszej cywilizacji i każe jej oczekiwać niemal biernie, a co najwyżej higienicznym życiem przedłużać byt starczego organizmu. Kilkudziesięcioletnie dzieje ekspansji japońskiej nie dowodzą jeszcze dostatecznie wartości założeń jej cywilizacji tern bardziej, gdy świadczy przeciw niej marazm i chaos w pokrewnych Chinach. Poza tym dotychczas Japonia rozszerza się kosztem Chin i Rosji, które bynajmniej nigdy nie były wzorem cywilizacji, odziedziczonej po Rzymie.

Czekajmy więc, co będzie, bo z ocenami historycznymi nie należy się spieszyć. Dotychczas przeszłość uczy nas, że okres równowagi między wolnością jednostki, a hierarchią społeczną – to równocześnie okres krzepnięcia, ekspansji i rozkwitu. Równowagę tę w Europie zaburzył ostatecznie wiek XIX doktrynami wolnomularstwa i wytworami myśli żydowskiej. Reakcja krańcowa nie miałaby nic wspólnego ze zdrową świadomością. Socjalizm, komunizm, totalizm, czy jakiś japonizm – to doktryny sztuczne.

My mamy pociąg do harmonii i to najcenniejsza nasza cecha. Wolność jednostki i hierarchia społeczna dają się połączyć nie tylko w naszej pomyśleniu, ale i w naszym życiu. Przykłady tej harmonii daje nam nasza własna historia już za czasów piastowskich. Nie przeżyliśmy feudalizmu, lecz przeszliśmy przez okres wolnego rycerstwa i silnej władzy państwowej. Dopiero reformacja zaburzyła u nas równowagę, przywracaną z trudem przez Batorego, czy Jana Kazimierza. A potem „totalizm” Sasów stał się przygrywką do rozbiorów Polski. Przyszłość Polski nie leży w zapatrzeniu się na wzory Dalekiego Wschodu, tak zupełnie nam obce, tak samo, jak zerkanie na Bliski Wschód nic dobrego nam nie da. Jesteśmy narodem, któremu, harmonia długa między wolnością jednostki, a hierarchią władzy zostawiła najpiękniejsze karty w dziejach. Wierzymy chętnie, że człowiek nie jest niewolnikiem dziejów, że jego myśl indywidualna, jego czyn może wywrzeć rozstrzygający wpływ na życie narodu. Zarazem dla nas naród – to nie jeden człowiek, ani kilku ludzi. Batem skutecznie pędzi się stada, ale upadla się narody. Z drugiej strony jednostka – to znowu nie cel, nie ołtarz. Zadaniem jej jest służba wyższym celom i na tym polega uzasadnienie hierarchii społecznej. Człowiek żywy w służbie umiłowanym, a więc żywym celom. Zespół indywidualizmów w służbie pro publico bono. Oto harmonia. Wierzymy w powrót tej harmonii, gardzimy pesymizmem, który rodzi bierność. Jesteśmy optymistami. W zdecydowanej woli jednostek i środowisk całych widzimy zaczyny sławnej przyszłości.

Tadeusz Gluziński


[1] Abisynia – historyczna nazwa Etiopii. Etiopia niedługo przed publikacją tego tekstu została zaatakowana przez Włochy, czego rezultatem była wojna włosko-abisyńska z lat 1935-1936). [red.]

[2] Lucjusz Sergiusz Katylina (109-62 p.n.e.) – rzymski polityk, znany z tzw. “sprzysiężenia Katyliny” – nieudanej próby zbrojnego przejęcia władzy w Rzymie w 63 r. p.n.e. udaremnionej przez Cycerona i zakończonej wojną domową w której Katylina zginął. [red.]

[3] Henryk IV (1050-1106) – król niemiecki i święty cesarz rzymski. Henryk znany jest z konfliktu o przywództwo w średniowiecznej Europie z papieżem Grzegorzem VII (spór o inwestyturę). W wyniku sporu został przez papieża ekskomunikowany, w wyniku czego zmuszony był udać się w podróż pokutną do Kanossy, gdzie ukorzył się przed Grzegorzem VII pokutując pod murami zamki przez 3 dni boso i odziany w wór pokutny. Po zdjęciu klątwy Henryk dalej prowadził walkę z papiestwem, zakończoną jednak opuszczeniem Henryka IV przez stronników i w końcu abdykacją z godności cesarskiej. [red.]

Artykuł ten ukazał się w czasopiśmie “Nowy Ład. Miesięcznik polityczny” nr 4/1935