W środku nocy, z wtorku na środę, nad spokojnym polem kukurydzy w Osinach na Lubelszczyźnie rozległ się potężny huk. Około godziny drugiej służby otrzymały zgłoszenie o wybuchu. Mieszkańcy wybiegli z domów, przestraszeni dźwiękiem przypominającym eksplozję w gospodarstwie.
Wstrząs był na tyle silny, że w niektórych budynkach wypadły szyby z okien. Na polu znaleziono krater – około sześciu metrów średnicy i pół metra głębokości. Porozrzucane szczątki metalu i plastiku, wyraźne ślady po eksplozji, wskazywały na coś, co spadło z nieba z ogromną siłą.
Policja, straż pożarna i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabezpieczyły teren. Sprawą zajęła się prokuratura w Lublinie. Prokurator Grzegorz Trusiewicz przekazał, że z bardzo dużym prawdopodobieństwem obiekt zawierał materiały wybuchowe. Nie wiadomo jeszcze, jakiego były rodzaju ani w jakiej ilości. Nie jest też jasne, czy doszło do detonacji w powietrzu, czy już po uderzeniu w ziemię. Eksperci badają też trajektorię lotu.
Monitoring uchwycił jedynie szybko przemieszczający się punkt światła. Żadne z radarów Dowództwa Operacyjnego nie zarejestrowało obiektu naruszającego polską przestrzeń powietrzną od strony wschodniej. Specjaliści od obrony przestrzeni powietrznej tłumaczą, że tego typu systemy mogą mieć problemy z wykrywaniem nisko i wolno lecących celów, jakimi są wojskowe drony. Ich konstrukcja i parametry nie zawsze pozwalają na skuteczne wychwycenie tak małych i nieregularnie poruszających się obiektów.
Pojawiły się różne hipotezy. Jedna z nich mówi o tzw. „wabiku” – dronie pozbawionym głowicy bojowej, służącym do zmylenia systemów obrony powietrznej. Inni eksperci twierdzą, że był to najprawdopodobniej dron typu Shahed – produkcji irańskiej, szeroko stosowany przez rosyjskie siły zbrojne i znany też jako Geran‑2. Tego typu drony, mimo swojej prostoty, mają ogromny zasięg i mogą nieść materiały wybuchowe. Są też znane z tego, że są wykorzystywane w atakach na cele cywilne na Ukrainie. Ich konstrukcja sprawia, że są stosunkowo tanie i trudne do wykrycia.
Wątpliwości zostały ostatecznie rozwiane przez wicepremiera i ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka‑Kamysza. Wprost potwierdził, że obiekt, który eksplodował w Osinach, to rosyjski dron. Jego słowa nie pozostawiały miejsca na spekulacje:
„Mamy do czynienia z prowokacją Federacji Rosyjskiej, z rosyjskim dronem.”
Dodał, że sytuacja wpisuje się w szerszy wzorzec działań Moskwy, która testuje reakcje państw NATO i prowadzi działania hybrydowe.
„Rosja po raz kolejny prowokuje państwa NATO. Po incydentach dronowych, które miały miejsce w Rumunii, na Litwie, w Łotwie, po raz kolejny mamy do czynienia z rosyjskim dronem. To szczególny moment, kiedy trwają dyskusje o pokoju” – podkreślił.
Kosiniak‑Kamysz poinformował, że działania koordynowane są na szczeblu rządowym. Odbywają się odprawy w Ministerstwie Obrony Narodowej i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Premier Donald Tusk oraz minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podejmą działania dyplomatyczne w tej sprawie. „Jesteśmy w komunikacji w ramach rządu. Premier i wicepremier Radosław Sikorski podejmą odpowiednie kroki dyplomatyczne” – zaznaczył szef MON.
Prezydent Andrzej Duda jest informowany na bieżąco. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego współpracuje z Dowództwem Operacyjnym Sił Zbrojnych i przekazuje wszystkie istotne informacje. Zdaniem komentatorów, taka reakcja – szybka, jednoznaczna, z komunikacją na najwyższym szczeblu – jest niezbędna w obliczu tego typu zagrożeń. Z jednej strony chodzi o pokazanie, że państwo działa, z drugiej – o utrzymanie spokoju społecznego i przeciwdziałanie dezinformacji.
Byli wojskowi również komentują sprawę. Generał Roman Polko zaznaczył, że incydent to kolejna próba testowania polskich zdolności obronnych. Zwrócił uwagę, że budowany system balonowych radarów nie zdaje egzaminu i należy przemyśleć jego skuteczność. Uważa, że tego typu działania mogą mieć charakter sabotażu i być elementem większej strategii rozpoznawczej Rosji. Jego zdaniem, jeśli to był rzeczywiście rosyjski dron, który nie został wykryty przez żadne systemy, to oznacza to poważną lukę w bezpieczeństwie.
Nie brakuje też głosów ostrzegających przed nadmierną paniką. Eksperci przypominają, że nie doszło do ofiar, a teren był niezamieszkany. Jednocześnie podkreślają, że to nie pierwszy tego typu incydent – wcześniej podobne przypadki miały miejsce w Rumunii i państwach bałtyckich. Pytania, jakie trzeba sobie teraz zadać, to przede wszystkim: czy nasz system wczesnego ostrzegania działa, czy można było wykryć ten obiekt wcześniej, i jak w przyszłości zapobiec podobnym zdarzeniom.
Obecnie trwa analiza fragmentów drona, zabezpieczonych na miejscu eksplozji. Śledztwo ma na celu dokładne ustalenie, skąd dron został wystrzelony, jaki był jego cel, a także kto konkretnie odpowiada za jego wysłanie. Ustalana jest także ewentualna trajektoria lotu – czy dron wleciał do Polski z terytorium Ukrainy, czy został nadany z innego kierunku.
Wicepremier Kosiniak‑Kamysz zapewnił, że Polska pozostaje w ścisłym kontakcie z sojusznikami z NATO i że wszystkie tego typu incydenty będą odpowiednio analizowane i dokumentowane. Zlecił również przygotowanie kompleksowego raportu w tej sprawie. Przypomniał, że to nie pierwszy raz, kiedy Rosja próbuje przetestować gotowość obronną państw sojuszu – tym razem wybór padł na Polskę.
Nie ma wątpliwości, że ten incydent będzie miał długofalowe konsekwencje. Zarówno w kontekście polityki bezpieczeństwa, jak i nastrojów społecznych. Choć tym razem nie było ofiar, to sytuacja pokazała, że polska przestrzeń powietrzna nie jest odporna na działania asymetryczne. Incydent w Osinach stał się nie tylko kolejnym punktem zapalnym w wojnie hybrydowej prowadzonej przez Rosję, ale i ważnym sygnałem ostrzegawczym dla całego NATO.