Aleksander Łukaszenka, który rządzi Białorusią nieprzerwanie od 1994 roku, w rozmowie z amerykańskim magazynem “Time” zasugerował, że obecna, siódma kadencja może być jego ostatnią.
Na pytanie, czy planuje ponownie ubiegać się o urząd prezydenta, odpowiedział krótko:
„Nie planuję”.
Jednak chwilę później pozostawił sobie furtkę:
„W polityce nigdy nie mówi się nigdy. To, czy wystartuję, będzie zależeć od tego, jaką sytuację będziemy mieli w kraju. Jeśli zobaczę, że wszystko idzie ku katastrofie, będę musiał zostać”.
Podkreślił, że jego głównym celem jest zachowanie stabilności i uniknięcie gwałtownych zmian:
„Następca nie powinien łamać niczego od razu. Powinien rozwijać to, co jest, żeby uniknąć rewolucyjnego załamania. Białoruś to delikatny mechanizm. Jeśli zacznie się w nim grzebać zbyt gwałtownie, może się rozsypać. Ja tego nie chcę”.
Wielokrotnie pytany o to, czy przygotowuje swojego syna Nikołaja do przejęcia władzy, zaprzeczył:
„Nikołaj nie jest następcą. Nie chcę, aby moje dzieci dźwigały taki ciężar. Prezydentem powinien być ktoś, kto kocha ten kraj, a nie ktoś, kto jest do tego zmuszony”.
Dodał także, że widzi potencjalnych kandydatów wśród obecnych urzędników:
„Mamy na Białorusi wielu zdolnych ludzi. Generałów, ministrów, menedżerów. Oni mogą objąć ster, jeśli przyjdzie czas. Ale muszą mieć poparcie narodu”.
Według niego, najgorszy scenariusz to nagła zmiana pod presją ulicy:
„Białorusini nie lubią rewolucji. My umiemy pracować, a nie niszczyć. Zmiana przywódcy to proces, który musi być mądry, wyważony i oparty na doświadczeniu”.
Łukaszenka podkreślił, że mimo upływu lat wciąż czuje się w formie:
„Nie jestem jeszcze starcem. Codziennie pracuję, spotykam ludzi, podejmuję decyzje. Ale wiem, że kiedyś trzeba będzie odejść”.
Groźby militarne wobec Polski i sąsiadów
W rozmowie z dziennikarzami prezydent Białorusi odniósł się również do sytuacji bezpieczeństwa w regionie. Wypowiedział słowa, które odbiły się szerokim echem w Polsce, krajach bałtyckich i w NATO:
„Przygotowujemy się do wojny każdego dnia, każdego miesiąca, aby jej uniknąć”.
Według Łukaszenki, jest to strategia odstraszania:
„Nasza koncepcja opiera się na tym, że jesteśmy gotowi wyrządzić niewyobrażalne szkody Polsce, Litwie, Łotwie, Estonii – każdemu, kto będzie z nami walczył”.
Dodał, że jego armia wyciągnęła lekcję z konfliktów ostatnich lat:
„Wiemy, co robić. Wyciągnęliśmy wnioski z ostatnich wojen. Damy im krwawy nos. Niech nawet nie próbują”.
Odnosząc się do obecności rosyjskiej broni jądrowej na terytorium Białorusi, powiedział:
„Czy uważacie, że ktoś rozpocznie wojnę przeciwko krajowi nuklearnemu? Broń wróciła na Białoruś. Jest pod naszą kontrolą. Cele zostały zdefiniowane”.
Zapewnił przy tym, że Białoruś nie ma zamiaru nikogo atakować jako pierwsza:
„Nie straszymy nikogo, ale jeśli ktoś nas zaatakuje, odpowiedź będzie natychmiastowa i bolesna. I będzie to odpowiedź, której się nie spodziewają”.
Podkreślił też, że białoruska armia przeszła proces modernizacji:
„Nie jesteśmy już tą samą armią, którą byliśmy dziesięć lat temu. Jesteśmy silniejsi, lepiej wyszkoleni i gotowi działać w każdej chwili”.
Łukaszenka zarzucił Polsce i krajom bałtyckim, że prowadzą politykę prowokacji:
„Nie rozumiem, po co im to. Czy my atakujemy Polskę? Czy zajęliśmy kawałek Litwy? Nie. Ale oni ciągle ćwiczą przeciwko nam. Jeśli będą tak dalej, dostaną to, na co zasługują”.
Według niego, zachodnie państwa próbują „przestraszyć” Białoruś, ale efekt jest odwrotny:
„Nie boimy się. Widzimy ich ćwiczenia, widzimy samoloty, ale my też mamy swoje środki. I mamy sojusznika, który jest potężniejszy niż oni wszyscy razem”.
Pośrednik między Moskwą a Waszyngtonem
Obok ostrej retoryki wojskowej Łukaszenka stara się prezentować jako człowiek zdolny do mediacji w najważniejszych sporach świata. W wywiadzie zdradził, że Białoruś pełniła rolę pośrednika w kontaktach między Rosją a administracją Donalda Trumpa:
„Kontakty były utrzymywane przez kanały wywiadowcze i to ja je nadzorowałem”.
Wskazał na osobę amerykańskiego urzędnika Christophera Smitha:
„Smith pomagał w aranżowaniu wizyt amerykańskich delegacji w Mińsku. Dzięki niemu spotkaliśmy się z ludźmi z otoczenia Trumpa (…) Trump potrafi wstać rano i zmienić zdanie. Dlatego trzeba być ostrożnym i przygotować każdy szczegół”.
Łukaszenka zadeklarował gotowość do organizacji trójstronnych rozmów pokojowych:
„Mogę zorganizować spotkanie Putina, Trumpa i Zełenskiego w Mińsku. Ale to nie może być robione na szybko. Wymaga przygotowań, ustalenia miejsca, agendy, zabezpieczeń”.
Opowiedział też o swojej rozmowie telefonicznej z Władimirem Putinem 8 sierpnia 2025 roku:
„Putin poinformował mnie o propozycjach Amerykanów i o tym, że jest gotowy spotkać się z Trumpem. Miejsce jeszcze nie jest ustalone, ale Białoruś jest brana pod uwagę”.
Podkreślił, że jego celem jest doprowadzenie do zakończenia wojny na Ukrainie:
„Moim celem jest doprowadzić do tego, by wojna się skończyła. Ale nie kosztem bezpieczeństwa Białorusi i naszych sojuszników”.
Łukaszenka ocenił, że obie strony konfliktu są wyczerpane:
„Widzimy, że Rosja ponosi straty, a Ukraina jest zrujnowana. Kto na tym korzysta? Nikt oprócz tych, którzy siedzą za oceanem”.
O Donaldzie Trumpie wypowiadał się z mieszanką uznania i ostrożności:
„Trump jest człowiekiem, który potrafi podejmować decyzje. Może się komuś nie podobać jego styl, ale jeśli będzie chciał, zakończy tę wojnę”.
Podsumowując, Łukaszenka zaznaczył, że Białoruś chce być postrzegana jako niezależny gracz, mimo bliskich relacji z Rosją:
„Nie jesteśmy dodatkiem do Rosji. Jesteśmy Białorusią. Mamy swoje interesy i będziemy ich bronić, nawet jeśli ktoś na Kremlu będzie niezadowolony”.