Umarł człowiek, o którym współcześni i potomni wiele bardzo różnych wygłoszą zdań i sądów, ale chcąc powiedzieć prawdę, stwierdzą zawsze obiektywnie:
– Roman Dmowski był na przełomie wieku XIX w XX-sty twórcą doktryny politycznej polskiego nacjonalizmu, wodzem ówczesnego ruchu nacjonalistycznego,
– Roman Dmowski był w dobie wojny światowej głową Komitetu Narodowego w Paryżu, podpisał imieniem Polski traktat wersalski,
– Roman Dmowski swymi pismami politycznemi z ostatnich lat dziesięciu zapłodnił myślowo znaczną bardzo część młodego pokolenia nowej Polski.
Można by to wszystko powiedzieć jeszcze i przykładowo, tak samo, a inaczej:
– W okresie niewoli, w Kongresówce, Roman Dmowski podjął na siebie i swój obóz trud porozumienia polsko-rosyjskiego, ten sam, pod którym o pół wieku przed nim załamała się potężna postać margrabiego Wielopolskiego,
– W Paryżu chciał być dla Polski tym, czym dla Czechosłowacji stał się Tomasz G. Masaryk.
I wreszcie, u schyłku swego życia, w licznych kołach inteligencji polskiej, a szczególnie młodych generacji, Roman Dmowski stał się kimś podobnym do Karola Maurrasa, politycznie większym, pisarsko słabszym od przywódcy „Action Francaise”, za to nie obciążony, jak tamten nacjonalista, kulą monarchizmu u nogi.
* * *
Trzeba te stwierdzenia rozbudować, te epoki i warunki do nas przybliżyć. Więc najpierw okres „wielopolszczyzny”. Duma rosyjska, narodowa demokracja. Pamiętać należy, że cały okres pozytywizmu nie był właściwie żadną ideologią polityczną, był poprostu fizyczną, gospodarczą
rekonwalescencją po straszliwych klęskach 1863 roku.
Na lewicy fermentowały ruchy rewolucyjne socjalnie, ale nie narodowo i dopiero Piłsudski z niesłychanym mozolem przemieniał wśród olbrzymich przeszkód walkę z kapitalizmem w walkę z zaborcą.
Na prawicy panowała nie tyle ugoda, co uległość, a więc zupełna bierność polityczna. I oto Dmowski, ze swą ideologją, na czele swego ruchu, starał się przekształcać tą bierną jednostronną uległość w czynne, dwustronne, porozumiena polsko-rosyjskie. Do Rosjan coraz bardziej słowianofilów, coraz silniej germanofobów i sympatyków Francji, zwracał się z następującą propozycją: „My, nacjonaliści i słowianofile jak wy zrzekamy się granic z 1772 roku, Litwy i Rusi, ziem, o które upominał się Sejm powstańczy 1831 roku i Rząd Narodowy z 1863, krajów, gdzie lud nie mówi po polsku. Waszą jest rzeczą, nacjonalistów rosyjskich, rządców wielkiego państwa, aby ekspansja odnowionej w dobrowolnym już z Wami związku Polski, poszła ku ziemiom odwiecznie polskim, właściwie polskim, dziś germanizowanym. Polska może się cofnąć za Bug. Ale musi za to wrócić nad Odrę”.
Ale Rosja tych czasów była juz niezdolna ani do powzięcia wielkiej koncepcji politycznej, ani, tym mniej, do zrealizowania jej. Stołypinowie i Puryszkiewicze sądzili, że „nie warto zdobywać dla Polaków Poznania i Gdańska”, żeby mieć od nich ziemie, które „i tak się ma”. Postanowili nie grać na kartę polską. Kiedy wybuch wojny światowej zmusza ich do zmiany zdania, było już na program Wielopolskiego i program Dmowskiego za późno.
* * *
Gdy Paryż staje się ośrodkiem wojującej Ententy, Dmowski jest już w Paryżu. Gdy państwa centralne aktem 5-go listopada, zapowiedzią wskrzeszenia Polski, poczynają grać na kartę polską, starania Dmowskiego idą w tym kierunku
aby zagrała na nią i Ententa.
I oto rozpoczyna się ta licytacja obu stron wojujących o to, po czyjej stronie będzie Polska. Licytacja kończy się aż w Wersalu, gdzie Dmowski imieniem Polski podpisuje traktat oddający nam Pomorze, Poznańskie, Śląsk.
Z takim samym dorobkiem wracając do Pragi, stał się Masaryk głową państwa i ojcem narodu. Ale trzeba pamiętać, że Polska, to nie była Czechosłowacja i że na swym Wschodzie miała nie rozbite Węgry, nie sprzymierzoną Rumunię, a rewolucję rosyjską. Komu innemu zawdzięczała Polska, że nie ogarnął ją bolszewizm rosyjski, kto inny wytyczył jej granice na Wschodzie, orężem.
Trzeci okres Romana Dmowskiego – to ostatnich dziesięć, piętnaście lat. Roman Dmowski nie został naczelnikiem państwa, Prezydentem Rzeczypospolitej, premierem, był tylko nader krótko – w 1923 roku – ministrem spraw zagranicznych, nawet we własnym obozie musiał się dzielić wielkością z Trąmpczyńskim i Seydą, z Korfantym i Stanisławem Grabskim. Za późno wybrał się do Włoch studiować nowoczesny nacjonalizm – faszyzm i Obóz Wielkiej Polski, owoc tych studiów, powstanie w pół roku po przewrocie majowym. Roman Dmowski usuwa się w zacisze wiejskie Chludowa, do cichego pensjonatu na Wiejskiej i pisze.
Ale oto wychodzą, jedna po drugiej, jego książki ideologiczne, felietonowe, artykułowe. Wplata w nie wspomnienia i przeżycia własne, historjozofię i filozofię. Będzie w nich upraszczał rzeczy zawiłe, sprowadzał do wspólnego mianownika zbyt różne, kojarzył w system odmienne. Będzie w nich o Chinach i o Habsburgach, o Indianach amerykańskich i psychice niemieckiej, będą cytaty i anegdoty, o protestantyzmie, o żydach, o masonerii. Będzie im brakowało zwartości Bainville’a, ognia Daudeta, polotu Maurrasa, krzyżackiej gotyckości Rosenberga, pasji Hitlera. Będzie to silva rerum szlacheckie pokumane z leksykonem niemieckim. Historycy, socjolodzy, ekonomiści, fachowcy, będą im wiele nieścisłości wytykać. Niejedna prognoza Autora – jak np. o stosunku hitleryzmu do żydów – okaże się mylną. Intelektualiści będą te książki ignorować, jak ignorowano „Mein Kampf”. Będą je niedoceniać politycy, jak niedoceniali inni politycy „Mein Kampf”. Ale książki te znajdą czytelników, a poglądy wyznawców.
I oto nastąpi koniec ostatniej walki Romana Dmowskiego:
Wpływ człowieka bez władzy, właściwie już i bez partji przekroczy wtedy granice, jakie posiada największa nawet władza i najpotężniejsza partia. Dużo ludzi nie wie dziś, że myśli, mówi i działa wedle wskazań Romana Dmowskiego. Wielu zdziwiłoby się, gdyby im to powiedzieć. Niektórzy może i oburzyli. Nic o tem nie wiedząc, pism jego nie czytając, jego przyjaciół zwalczając, weszli pośrednio, przez innych
w zasięg jego myślowej, potężnej radiostacji.
W jego czasach nawet kresowy miński ziemianin, Melchjor Wańkowicz, stawia krzyżyk na swych Kałużycach w bramie smoleńskiej, na szlaku Żółkiewskich i Batorych, a tropi ślady skarlałe: w biedzie polskości pod Sztumem i Kwidzyniem pruskim.
Może właśnie w dziedzinie snów naroddu najlepiej te rzeczy oddać w swym zasięgu. Oto pod wpływem nacjonalizmu, pod wpływem Popławskiego a znaczne więcej Dmowskiego, tracą dla nas swą poetyckość sienkiewiczowskie Dzikie Pola dalekich stepów, jar nad Waładynką, żmudzkie Wodokty pana Kmicica. Złota Brama wyprawy Chrobrego. Oto w poetyckość tą przyobleka się siwy Bałtyk i czarny od kominów Śląsk, oto tęsknoty gonią ku zielonej wyspie Rugji.
Oto w umysłach narodu odwrócony jest bieg historii. Istotnie –
nacjonalizm w Polsce – to Dmowski.
Co nam da w swym finale ten wielki prąd dziejowy, który nie pozostawił kamienia na kamieniu z imperjum Habsburgów, okroił na zawsze historyczne Węgry, rozsadził Czechy, wstrząsa Wielką Brytanią, a skomasował za to, tak znienawidzone przez Dmowskiego, Niemcy? Czym zastąpi już poniesione straty na Wschodzie, przekreślenie Unji, zamarcie jagiellońskiej koncepcji? Na to odpowiedź da historia.
Jakby nie było, do niej już tylko należy nazwisko Romana Dmowskiego. Odszedł jeden z ostatnich ludzi wielkiej generacji politycznych działaczy, jakiem obdarzyła nas Opatrzność w okresie, kiedy kończył się wiek niewoli, a rozpoczynała niepodległość. Wydawanie naraz wielu wybitnych jednostek, jest zawsze dowodem siły narodu. Odszedł na progu Nowego Roku i nowego w Europie okresu, kiedy Monachjum, właśnie dzięki nacjonalizmowi, pogrzebało Wersal. To też, nad grobem Romana Dmowskiego, pochylają się głowy i cichną słowa. Niechże Mu lekką będzie ta polska ziemia! Którą kochał, której granice kreślił!
Ksawery Pruszyński