Gdy wydaje ci się, że słyszałeś już wszystko o zmianach klimatu – katastrofa tu, topniejący lód tam, dramatyczne alarmy, które mają cię zmusić do porzucenia grilla i przesiadki na rower stacjonarny – nauka wkracza cała na biało… i informuje, że oto na ratunek lodowcom nadciąga nikt inny, jak pingwin. A dokładniej: jego kupka.
Tak, nie żaden nowy przełomowy silnik wodorowy, nie zakaz lotów wakacyjnych, nie agenda ONZ – tylko kupa z pingwina cesarskiego. Natura, jak się okazuje, ma własne, bardziej aromatyczne sposoby na ratowanie świata. I jeśli wierzyć naukowcom, to właśnie gęste kupsko tych uroczych nielotów może przyczynić się do… ochłodzenia Antarktydy. Nie żartuję. I nie, to nie jest news z brukowca, to rzeczywista publikacja oparta na rzetelnych badaniach.
Guano – cudowny nawóz przyszłości?
Jak to działa? Otóż pingwinie guano zawiera spore ilości amoniaku. A amoniak – jak powszechnie wiadomo (czyli dowiedzieliśmy się o tym w zeszłym tygodniu z raportu) – może ulatniać się do atmosfery i tam formować drobne cząsteczki aerozoli. Te z kolei pomagają tworzyć chmury. A chmury? One odbijają promieniowanie słoneczne i – voilà! – mniej ciepła dociera do powierzchni Antarktydy. Proste jak budowa kupy.
Czyli im więcej pingwinów się załatwi, tym więcej chmur, tym chłodniejsza Antarktyda. Niech żyje kupa! Ekologiczna, darmowa i pachnąca przyszłość.
Jeśli to brzmi absurdalnie… to dlatego, że jest
Ale zanim zaczniemy stawiać pingwinom pomniki, przypomnijmy sobie inne pomysły klimatycznych “ekspertów”, które zdążyły już przebić sufit dziwaczności.
– Krowie maseczki – bo metan z krowich bąków to ponoć zabójca naszej atmosfery. Zamiast zmieniać system przemysłowy, woleliśmy wetknąć krowom plastikowe kagańce.
– Podatek od oddychania – nieformalny jeszcze, ale już są pomysły, żeby opodatkować ślad węglowy człowieka od momentu jego… westchnięcia. Wersja beta: aplikacja, która mierzy twoje oddechy i przelicza je na dolary dla fundacji klimatycznych.
– Mąka z robaków – bo skoro mięso szkodzi planecie, to teraz dzieci w szkolnych stołówkach mają przechodzić na dietę z larwami chrząszczy. Bon appétit, maluchy!
– Zakaz grilla – nie, to nie żart. W kilku miastach testowano zakaz używania grilla w imię „klimatycznej odpowiedzialności”. Bo nic tak nie uratuje planety jak smutne lato bez karkówki.
A teraz do tego wszystkiego dochodzą pingwinie odchody jako kolejny superbohater w uniwersum Marvela klimatycznych cudów.
Lodowa ironia
Największy komizm tego wszystkiego polega na tym, że ludzkość – zamiast ograniczyć konsumpcję, przestać betonować każdy metr ziemi i może, nie wiem, posadzić drzewo – woli wymyślać coraz bardziej abstrakcyjne “naturalne geoengineeringi”. A jak coś pochodzi z dupy – dosłownie – to znaczy, że jest eko, lokalne i zrównoważone. W tym wypadku nawet z Antarktydy.
Jeśli w przyszłości czeka nas świat, w którym globalne ocieplenie powstrzymają masowe defekacje pingwinów, to może najwyższa pora, byśmy przestali traktować naukę jak religię, a absurdy – jak objawienia.
Epilog: Nadchodzi era Guano
Już to widzę – startupy inwestujące w “pingwinie farmy”, eksport guano jako nowego złota północy, fundusze klimatyczne wspierające “kupne kredyty” (coś jak węglowe, tylko bardziej organiczne).
A my? My, biedni śmiertelnicy, będziemy płacić więcej za benzynę, jeść owady i liczyć na to, że pingwin na drugim końcu świata właśnie zrobił kupę – dla dobra naszej planety.
Wojciech W.
Leave feedback about this