7 czerwca 2025
Eseje polityczne

Kacper Ryniak: ETS – system, który uderza w fundamenty europejskiego rolnictwa

Europejski System Handlu Emisjami (EU ETS) został przedstawiony opinii publicznej jako ambitne narzędzie walki z globalnym ociepleniem. Jednak z perspektywy rolnika, ETS to przede wszystkim narzędzie biurokratycznego ucisku i systematycznego niszczenia rolnictwa jako niezależnego sektora gospodarki.

O ile idea ograniczania emisji gazów cieplarnianych może wydawać się szczytna, to sposób jej realizacji przez Unię Europejską jest oderwany od realiów gospodarczych i społecznych, a przede wszystkim szkodliwy dla produkcji żywnościowej. Gdzie – jak możemy przeczytać na stronie projektu – celem jest zmniejszenie emisji o 62% do 2030 roku, względem 2005 roku. Jednak to jest zmniejszenie emisji tylko samej Unii Europejskiej, której członkowie razem w sumie produkują ~10,75% globalnej emisji, co jest trzykrotnie mniejszą wartością, od samych Chin.

Unia Europejska, zamiast wspierać lokalnych producentów, narzuca im kolejne ograniczenia, które sprawiają wrażenie bardziej ideologicznych niż racjonalnych. ETS jawi się jako zielony eksperyment społeczno-ekonomiczny – prowadzony na żywym organizmie europejskiego rolnictwa, bez odpowiedzialności za jego skutki. W istocie to nowoczesna wersja centralnego planowania, tyle że pod pretekstem ochrony klimatu. Znów, tak jak w czasach gospodarki planowej, rolnik ma nie produkować tego, co opłacalne i potrzebne, ale to, co narzuca mu urzędnik w imię “globalnych celów”.

Choć rolnictwo formalnie nie zostało jeszcze objęte ETS, jego skutki są już wyraźnie odczuwalne. Rosnące koszty energii, paliw, nawozów i surowców, czyli kluczowych elementów produkcji rolnej, wynikają pośrednio z mechanizmu ETS. Tymczasem Komisja Europejska coraz wyraźniej sugeruje, że rolnictwo będzie następnym celem regulacji emisji. To niepokojące zjawisko zagraża nie tylko ekonomicznej stabilności gospodarstw, ale też suwerenności żywnościowej Europy.

Jak działa ETS? – krótki przewodnik

EU ETS to system, który przydziela limit emisji CO2 dla sektorów przemysłowych i energetycznych. Firmy, które przekraczają te limity, muszą kupować dodatkowe uprawnienia. Teoretycznie ma to motywować do inwestycji w technologie niskoemisyjne. W praktyce jednak system staje się środowiskiem spekulacyjnym i generuje potężne koszty pośrednie, które odczuwają wszyscy poza jego bezpośrednimi uczestnikami.

System handlu emisjami został całkowicie oddany w ręce rynków finansowych, co doprowadziło do jego oderwania od realiów gospodarki produkcyjnej. Ceny uprawnień do emisji CO2 nie są wynikiem racjonalnej kalkulacji, lecz gry popytu i podaży – sterowanej przez inwestorów, fundusze i instytucje spekulacyjne. W efekcie, ceny te mogą zmieniać się w sposób gwałtowny i nieprzewidywalny, destabilizując planowanie produkcji i inwestycji w realnej gospodarce.

Dla rolników oznacza to podwójne uderzenie: z jednej strony, ceny energii elektrycznej i cieplnej szybują w górę, bo producenci muszą doliczać koszty zakupu uprawnień; z drugiej strony, wzrost kosztów produkcji w przemyśle chemicznym i paliwowym przekłada się na droższe nawozy, środki ochrony roślin i paliwo. ETS działa więc jak niewidzialny podatek, którego nikt nie głosował i którego skutków nikt nie kontroluje – a który trafia bezpośrednio w kieszeń rolnika.

Co więcej, ETS opiera się na założeniu, że każdy sektor gospodarki działa w warunkach nadmiaru kapitału inwestycyjnego. Tymczasem wiele gospodarstw rolnych, zwłaszcza rodzinnych, nie posiada środków na inwestycje w kosztowne, niskoemisyjne technologie. System ten jest więc nie tylko niesprawiedliwy, ale także wykluczający – premiuje bogatych, karze biednych. Zamiast promować innowacje, ETS tworzy nowe bariery ekonomiczne dla tych, którzy i tak są najsłabsi.

Pośredni wpływ ETS na rolnictwo

Rosnące koszty produkcji stają się codziennością dla europejskiego rolnika. Już nie tylko ceny nawozów wzrosły znacząco względem poziomu sprzed kilku lat – dziś każde zakupy środków produkcji są obarczone “narzutem klimatycznym”. Rolnik ponosi coraz większe koszty nie z powodu rynkowych mechanizmów, lecz przez decyzje polityczne podejmowane w Brukseli.

W sektorze mleczarskim – korzystającym z chłodni, agregatów i dojarek elektrycznych – rachunki za prąd rosną z roku na rok. Podobnie w sadownictwie, gdzie koszty przechowalnictwa owoców stają się barierą nie do pokonania. Wielu sadowników decyduje się sprzedać plony tuż po zbiorze – za bezcen – byle nie ponosić kosztów magazynowania.

Niezwykle dotkliwa jest również sytuacja w rolnictwie towarowym opartym o maszyny rolnicze. Ceny paliw płynnych, szczególnie oleju napędowego, stale rosną. W przypadku dużych gospodarstw oznacza to wzrost kosztów paliwa nawet o kilkadziesiąt procent rocznie. Wszystko to przy niezmienionych lub spadających cenach skupu.

Rolnik nie ma możliwości przerzucenia tych kosztów na konsumenta, co też byłoby niezbyt dobre, gdyż ceny żywności, które już wzrosły przez inflację jeszcze bardziej poszybowałyby w górę. Trzeba nadmienić też, że ceny produktów rolnych kontrolowane są bezpośrednio przez skupy oraz pośrednio przez sieci handlowe i mechanizmy rynkowe, w których drobny producent nie ma żadnej siły negocjacyjnej. W efekcie marże rolnicze maleją, a wielu producentów dopłaca dziś do działalności, pracując na granicy opłacalności. Jedynie największe gospodarstwa wielkopowierzchniowe mają jakąkolwiek możliwość negocjacyjną, ale tutaj często odpowiednie technologie już są wprowadzone, albo są to monokulturowe giganty, którym bardziej opłaca się dodatkowa opłata niż rezygnacja z intensywnego nawożenia i oprysków. O tym wspomnę w dalszej części artykułu, jak i zwrócę uwagę bardziej szczegółowo na to, iż w pewnym momencie, wspomniane mechanizmy rynkowe zaczną promować tańszą żywność importowaną. Tu nawet jeśli nasi rolnicy mogliby wynegocjować wyższe ceny ze względu na koszta produkcji, rynek po prostu zwróci się do tańszych alternatyw, które niekoniecznie są produkowane według tych samych standardów jakości.

Zagrożenie rozszerzeniem ETS na sektor rolny

Pomysł objęcia rolnictwa ETS-em to przejaw całkowitego niezrozumienia realiów tej branży. Mimo że rolnictwo odpowiada jedynie za niewielki procent emisji gazów cieplarnianych w UE, Komisja Europejska coraz częściej wskazuje je jako kolejny cel restrykcji. Główne oskarżenia dotyczą emisji metanu z hodowli zwierząt oraz podtlenku azotu z nawożenia.

Wprowadzenie ETS dla gospodarstw oznaczałoby nie tylko konieczność kupowania uprawnień do emisji, ale też cały system raportowania, liczenia emisji i przechodzenia kosztownych audytów. Dla małych gospodarstw oznaczałoby to skokowe zwiększenie biurokracji i kosztów. Dla wielu byłby to koniec działalności – nie ze względów rynkowych, ale formalno-prawnych.

Żaden inny sektor – poza rolnictwem – nie działa pod taką presją naturalnych czynników i sezonowości. Traktowanie gospodarstw jak fabryk z równą precyzją emisji to dowód na oderwanie unijnych decydentów od rzeczywistości wsi. Brakuje dokładnych i sprawdzonych metod pomiaru emisji w realnych warunkach rolniczych. Wprowadzenie ETS bez ich opracowania będzie skutkować błędami, karami, nadużyciami i całkowitym upadkiem zaufania rolników do instytucji europejskich.

Spadek konkurencyjności rolnictwa w UE

Jednym z najbardziej druzgocących skutków wprowadzenia i rozszerzania ETS jest systematyczny spadek konkurencyjności unijnego rolnictwa. Rolnicy europejscy, przytłoczeni falą regulacji klimatycznych, rosnącymi kosztami produkcji i bezwzględną biurokracją, nie są w stanie konkurować cenowo ani organizacyjnie z producentami spoza UE.

Podczas gdy rolnik unijny musi spełniać dziesiątki warunków środowiskowych i raportować każdy gram emisji, jego odpowiednik w Brazylii, Argentynie czy na Ukrainie produkuje żywność bez tych ograniczeń – taniej, szybciej, i bez żadnych „zielonych certyfikatów”. Co więcej, transport tych produktów przez tysiące kilometrów w ogóle nie jest wliczany do bilansu emisji – absurd klimatyczny, który kompromituje sens całego systemu ETS.

Importowane zboże, soja, mięso czy warzywa zalewają unijny rynek, wypierając lokalne, bezpieczne i świeże produkty. A to wszystko przy milczącym przyzwoleniu unijnych decydentów, którzy w imię ideologii gotowi są poświęcić fundamenty europejskiego modelu rolnictwa. Europejski rolnik nie jest dziś partnerem w walce o lepsze jutro – stał się ofiarą politycznego eksperymentu, w którym liczą się tylko emisje i wskaźniki, a nie ludzie.

ETS a bezpieczeństwo żywnościowe Europy

W warunkach globalnej niestabilności, która obejmuje pandemie, konflikty zbrojne, załamania łańcuchów dostaw i zmiany klimatyczne, bezpieczeństwo żywnościowe powinno być priorytetem każdej odpowiedzialnej polityki. Tymczasem unijne regulacje, z ETS na czele, robią wszystko, by to bezpieczeństwo systematycznie osłabiać.

Lokalna produkcja żywności jest jedyną realną gwarancją, że w czasach kryzysu półki sklepowe nie będą puste. Jednak poprzez nakładanie coraz to nowych wymogów klimatycznych, Unia doprowadza do rezygnacji tysięcy gospodarstw z produkcji. Mniejsza produkcja lokalna = większy import. A import to zależność od zewnętrznych źródeł, nad którymi nie mamy kontroli.

W czasie wojny na Ukrainie UE doświadczyła, jak wrażliwa jest na zakłócenia dostaw zbóż i pasz. A mimo to kontynuuje politykę, która zmniejsza własną zdolność do produkcji żywności. Polityka klimatyczna w obecnym kształcie jest nie tylko nieracjonalna – jest niebezpieczna. To igranie z bezpieczeństwem milionów obywateli w imię modelu gospodarki opartej na redukcji cyferek, nie na realnych potrzebach społeczeństwa.

Perspektywa polskiego rolnika

Polskie rolnictwo wyróżnia się na tle innych krajów Unii Europejskiej. To nie przemysł – to sieć kilkuset tysięcy rodzinnych gospodarstw, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Często to nie tylko sposób zarobkowania, lecz także styl życia i fundament tożsamości lokalnej. Niestety, właśnie ta struktura staje się największą ofiarą bezdusznych unijnych regulacji klimatycznych.

Polski rolnik nie dysponuje kapitałem ani zasobami technologicznymi wielkich zachodnich korporacji rolnych. Dla niego każda nowa opłata, wymóg raportowania, audyt czy certyfikat to nie tylko koszt – to bariera egzystencjalna. System ETS, nawet jeśli formalnie go jeszcze nie obejmuje, już teraz zabiera mu środki do życia. I choć unijni urzędnicy mówią o „sprawiedliwej transformacji”, w rzeczywistości oferują polskiemu rolnikowi jedynie ślepą uliczkę.

Liczba gospodarstw w Polsce maleje w zastraszającym tempie. Według szacunków, każdego roku znika ich kilkadziesiąt tysięcy. W miejsce rodzinnych upraw wchodzą kapitałowe grupy produkcyjne, często powiązane z zagranicznymi inwestorami. Wieś traci swój charakter – przestaje być miejscem życia i pracy, a staje się przestrzenią eksploatacji. Do tego wielkoobszarowe gospodarstwa rolne to na ogół monokultury, przy produkcji których zużywana jest dużo większa ilość nawozów i oprysków niż, w przypadku często praktykowanego w mniejszych gospodarstwach rolnych płodozmianu. Już samo to odciska większy ślad na środowisku naturalnym niż przejechanie traktorem przez rolnika parę razy w ciągu roku przez pole. Gdzie przy prowadzonym nawożeniu i opryskach używa się znacząco mniejszych stężeń.

Wnioski

Europejski System Handlu Emisjami, przedstawiany jako narzędzie walki z globalnym ociepleniem, stał się realnym zagrożeniem dla przyszłości europejskiego – a zwłaszcza polskiego – rolnictwa. Choć opiera się na pięknych ideach, jego wdrożenie jest brutalnie oderwane od rzeczywistości. ETS nie uwzględnia złożoności procesów biologicznych, nie szanuje struktury społecznej wsi i nie bierze pod uwagę skutków ekonomicznych swoich decyzji, a także totalnie ignoruje fakt, że cała UE razem wzięta produkuje mniej gazów cieplarnianych niż najwięksi ich producenci, gdzie są to pojedyncze kraje jak Chiny, Indie czy Stany Zjednoczone.

W obecnej formie ETS nie tylko nie chroni środowiska, ale wręcz pośrednio mu szkodzi. Prowadzi także do likwidacji lokalnej produkcji żywności, marginalizacji małych gospodarstw i uzależnienia Unii Europejskiej od importu z krajów o niższych standardach. System ten premiuje wielkie korporacje, eliminuje rolników, i zagraża bezpieczeństwu żywnościowemu kontynentu.

Potrzebna jest nowa polityka – taka, która wspiera rolników, a nie ich karze. Taka, która wzmacnia lokalną produkcję, a nie promuje import. Taka, która chroni zarówno środowisko, jak i ludzi, oraz ma na uwadze bezpieczeństwo żywnościowe obywateli.

Kacper Ryniak

Leave feedback about this

  • Quality
  • Price
  • Service

PROS

+
Add Field

CONS

+
Add Field
Choose Image