3 października 2024
Historia i idea Okres międzywojenny i okupacja

Joachim Bartoszewicz: Polski patriotyzm

Nie powinno to wydawać się dziwnym, że kwestię patriotyzmu traktuję jako jedno z zagadnień polityki polskiej. Jeśli sobie uprzytomnimy, że największe i najtrudniejsze czyny, jakich naród dokonać musi w życiu swoim państwowym, wynikają z pobudek patriotycznego poświęcenia się i zależne są od stopnia i rodzaju patriotyzmu, to musimy patriotyzm nie tylko uznać za realny problem polityczny, ale postawić go na jednym z naczelnych miejsc w rzędzie tego rodzaju zagadnień.

Kwestie, któreśmy dotąd rozważali, a więc odnoszące się do ustroju państwa, do jego ludności i terytorium, przedstawiają sobą zewnętrzne formy i mechanizm działania politycznego. Przy omawianiu zaś patriotyzmu trzeba wniknąć w wewnętrzną treść życia politycznego i zrozumieć, jakimi wewnętrznymi siłami rozporządza dusza narodu przy dokonywaniu ciążących na nim zadań politycznych.

Co to jest patriotyzm? Jeśli powiemy po prostu, że jest to miłość Ojczyzny, to takie określenie daje bardzo niewiele dla oceny patriotyzmu, jako realnego zagadnienia politycznego. Wiemy, że u wszystkich społeczeństw osiadłych istnieje miłość Ojczyzny jako przywiązanie do swej ziemi rodzinnej, do leżących w niej grobów przodków, do swego domu, do swego mienia i dobytku. Takie przywiązanie jest w tej samej mierze co instynkt samozachowawczy silną pobudką do obrony swej własności, a więc przy pewnych warunkach, w ostatecznym rezultacie, do obrony całości narodowego mienia i napadniętego przez wrogów państwa. Do innych, bardziej skomplikowanych zadań politycznych, taka miłość Ojczyzny, będąca właściwie miłością ojcowizny, nie daje się łatwo wyzyskać, a nawet wprost przeciwnie, przez swój niejako biologiczny egoizm, stanowi silną przeszkodę do dobrowolnego wysiłku i skutecznego czynu. Taki egoistyczny patriotyzm stanowi tylko naturalną i zdrową podstawę, na której wyhodować się może poczucie wyższego stopnia, wchłaniające w siebie z biegiem historii i cywilizacji różne pierwiastki psychiczne, które nadają swoisty ton patriotyzmowi poszczególnego narodu.

Stąd wynika, że patriotyzm tego wyższego typu jest wartością bardzo różną u poszczególnych społeczeństw i narodów. Pomijając cały szereg momentów historycznych i politycznych, które się składają na urobienie zbiorowej duszy narodu, już sam charakter miłości, będącej uczuciem poniekąd wrodzonym, przedstawia wiele różnic, które odbijają się na charakterze patriotyzmu. Miłość, zarówno u jednostki jak i u zbiorowości ludzkiej, przejawia się niejednakowo i doprowadza nieraz do wprost przeciwnych odruchów i czynów. Miłość bywa bierną lub czynną, doprowadza do rzewnej rezygnacji lub do ofiarnego wysiłku; miłość bywa ekskluzywną lub rozlewną: w pierwszym wypadku powodując uczucia zawiści lub nienawiści, w drugim doprowadzając do obojętności; miłość bywa egoistyczną lub altruistyczną, prowadząc do zbrodniczego wywyższania swej własnej korzyści, lub do zatraty instynktu samozachowawczego. Najrzadszą jest niewątpliwie taka miłość, która czyni wszelkie wysiłki, aby zapewnić najwyższe dobro przedmiotowi swego ukochania. Jest to miłość osoby czy idei dla niej samej. Ten rzadki charakter miłości nadaje się niewątpliwie najlepiej do urobienia czystego i ofiarnego patriotyzmu.

Poza miłością, której charakter, z natury swej już bardzo różnorodny, podlega wszak przemianom w zależności od czynników zewnętrznych, jest jeszcze do uwzględnienia przy analizie patriotyzmu drugi moment, którym jest przedmiot miłości, a więc Ojczyzna. Pojęcie Ojczyzny jest też bardzo rozmaite u różnych narodów. Mówiąc o narodach, mam na myśli narody, jako organizacje historyczno-polityczne, a nie formacje etniczne. U tych ostatnich patriotyzm jest właściwie tylko miłością ojcowizny. Pojęcie zaś Ojczyzny wytwarza się dopiero wtedy, kiedy społeczeństwo ludzkie, zdobywszy sobie niepodległość państwową, jednoczy się w związku politycznym, mającym swoistą i odrębną ideę swej historycznej działalności. Ojczyzna jest więc pojęciem politycznym tak różnorodnym u poszczególnych narodów, jak różnymi są drogi, którymi kroczą ich dzieje.

To wszystko nam wyjaśnia, że traktując patriotyzm jako zagadnienie polityczne, musimy o nim mówić nie abstrakcyjnie, w ogólności, lecz konkretnie, w odniesieniu do danego narodu. Tu chodzi mi o rozważenie pytania, jak się przedstawia patriotyzm polskiego narodu.

Były w naszej historii momenty fatalne, które nam wyrobiły wśród obcych opinię narodu pozbawionego patriotyzmu. Były też momenty inne o barwie tragicznej, w których Polska wobec świata uchodziła za synonim i szczyt najbardziej szlachetnego i ofiarnego patriotyzmu. Te, tak rażąco sprzeczne oceny, są dostateczną wskazówką na to, jak bardzo skomplikowany jest problem naszej polskiej miłości Ojczyzny. Niepodobna bowiem, aby naród o długowiekowej historii, w pewnych okresach był wyzuty z wszelkiego patriotyzmu i nagle dochodził do najwyższego napięcia tego uczucia. W specjalnej istocie polskiego patriotyzmu trzeba będzie szukać wytłumaczenia dla tych paradoksalnych objawów.

Najbezwzględniej odsądzono nas od patriotyzmu w okresie rozbiorów naszego państwa. Nikt z cudzoziemców, obserwujących Polskę w owym czasie, nie mógł zrozumieć jak to było możliwe, żeby liczna, bogata i rycerskim animuszem obdarzona szlachta polska przypatrywała się spokojnie, z tępą obojętnością, jak mocarstwa ościenne bez dobycia oręża rozćwiartowywały i stopniowo zagarniały terytorium tak ongi świetnego i potężnego państwa. Gdyby się chciało ów fakt, niepojęty cudzoziemcom, tłumaczyć w ten sposób, iż owa szlachta polska w ogromnej większości po prostu nie rozumiała co i jak się w koło niej działo i jaki ostateczny cios zadawano jej wolności, toby prawdopodobnie uznali oni taką odpowiedź za obłudne i niegodne zrzucanie z siebie winy. A jednak to było prawdą. Naturalnie dotyczy to nie przenikliwych jednostek i nie płatnych zdrajców, ale tej masy narodu, stanowiącego polską demokrację szlachecką. W naszej literaturze nie zastanawiano się nad tym politycznie i historycznie ciekawym tematem. Jeden tylko Żeromski w „Popiołach” z przedziwną intuicją uchwycił i odtworzył zagadkę bierności narodu wobec gwałtu rozbiorów, zagadkę, która tak ponury, prawie haniebny cień na Polskę całą rzucała. Czy ów stary szlachcic z pod Łysej Góry rozumiał co się z Polską dzieje, dopóki urzędnik austriacki nie wmieszał się w imieniu wiedeńskiego rządu do jego osobistej nad poddanymi władzy? Czy cała demokracja szlachecka, która sama decydowała o losach państwa, a najwyżej umysłem swoim ogarniała powiat, mogła wówczas zorientować się w ogromie niebezpieczeństwa i druzgocącej doniosłości katastrofy? Na jakież to rzeczy z naiwną obojętnością patrzała owa rycerska brać szlachecka przez długi okres upadającej Rzeczypospolitej, i na co pozwalała ta dumna szlachta z lekkomyślnością niedbającego o ruinę pana. Kto chciał, grasował na ziemiach polskiego państwa: Szwedzi, Moskwa, Tatarzy, Kozacy, Węgrzy, Sasi i Prusacy. I jakoś się to wszystko kończyło, wrogowie wychodzili z granic Rzeczypospolitej, i znowu jaśniała w całej pełni, jaśniała pozornym już tylko blaskiem dawna wolność i świetność szlacheckiego narodu. Jak się przy tym przedstawiała istotna wolność państwa, do czego szła polityka polskiego narodu, — nad tymi zagadnieniami mało kto wówczas myślał i prawie nikt doniosłości ich nie rozumiał. Wolność i niepodległość Ojczyzny identyfikowano wówczas z prawami szlachty i one były „źrenicą wolności”, której naprawdę należało bronić. Pojęcie całości terytorium i świętości granic wówczas nie istniało. Granice wszak ciągle ulegały zmianom, szczególniej na wschodzie; co się dziś utraciło, mogło być odebrane jutro. Utratą całej połaci kraju, martwili się właściwie ci, co byli stamtąd przez wroga wyrzuceni i utracili swoje ziemie i fortuny.

Niewiele to obchodziło tę szlachtę, która daleko była od zgiełku wojennego i która dobrze i spokojnie czuła się na swoich majętnościach. To też zmobilizować pospolite ruszenie w tych spokojnych województwach dla obrony gdzieś daleko zagrożonych granic, było rzeczą niesłychanie trudną, prawie niemożliwą. Na pomoc szły tylko województwa bliższe, które już widziały łuny pożarów i bały się, by się to na ich ziemie nie przeniosło. Dawna Rzeczpospolita Polska była właściwie związkiem ziem, z których każda żyła do pewnego stopnia sama dla siebie i która nawet wtedy nie traciła związku z Polską, kiedy zagarnięta została w granice obcego państwa. Kiedy województwa czernichowskie i połtawskie odpadły od Polski, posłowie tych ziem zasiadali jak dawniej w sejmie polskim. Unosiła się nad ówczesną Polską i tkwiła podświadomie w duszy jej narodu abstrakcyjna idea wielkiej, niespożytej i nieśmiertelnej całości, a realne fakty, które tej idei przeczyły i całość szarpały, nie umniejszały wiary, nie gnębiły sumienia, nie pchały całego narodu do powszechnego i potężnego czynu. Nie wierzono, aby po tylu przebytych szczęśliwie klęskach, Polskę mógł spotkać jakiś cios ostateczny. Wierzono, iż Polsce nie może być uczynione zło przez sąsiadów, skoro ona tym sąsiadom zła czynić nie zamierza. Przy takim pojmowaniu rzeczy zło najwyższe nie polegało w tym, że Polska w całości, czy w części, dostawała się pod panowanie obcego monarchy. I to już przecież bywało, a Polska nie zginęła.

Zresztą mało to mieliśmy obcych królów, zasiadających prawowicie na tronie polskim? Jeśli jaki król zasiadał na tronie bez poprzedniego obioru na Woli, to przecież szlachta mogła post factum prawo swoje dokonać, zatwierdzając swymi głosami nieprawną uzurpację. A jeśli było trzech królów, dzielących się tronem polskim, to czyż i tego nie bywało w Rzeczypospolitej, żesię kilku pretendentów dobijało o koronę Piastów i Jagiellonów? Wobec takiej tradycji, wobec braku wszelkich władczych ośrodków myśli politycznej, wobec rozproszkowania aż do zaniku władzy zwierzchniczej, której dzierżycielem prawnym był ogół szlachecki, wobec wreszcie zupełnej ignorancji stosunków międzynarodowych i polityki, którą obce mocarstwa wobec Polski stosowały, czyż można się dziwić, że rozbiory Polski dokonały się wśród bezwładnej obojętności narodu, który nie widział, że traci Polskę? Patriotyzm polski w gruncie rzeczy nie był wówczas mniejszy, niż za czasów Jagiellonów, tylko dźwignia, która mogła go poruszyć w jedynie właściwym kierunku, była innego rodzaju niż u innych narodów, i w samej Polsce nie było komu zrobić z tej dźwigni użytku. Według miary i pojęć innych narodów mógł to być tylko brak patriotyzmu, ale przy swoistej psychice ówczesnego polskiego narodu było to tylko tragiczne nieporozumienie. Trzeba tutaj przypomnieć, że kiedy tylu europejskich polityków i mężów stanu w okresie rozbiorów Rzeczypospolitej z lekceważeniem i prawie pogardą traktowali Polaków, kiedy głosili, iż jesteśmy niegodni wolności i że co najwyżej stanowimy dobry materiał na lekką kawalerię, to jedynie pruski minister Stein uważał taką opinię za mylną i przestrzegał przed oporną siłą polskiego patriotyzmu. Że przestrogi jego był słuszne, dowiodły późniejsze dzieje rozdartej i pogrzebanej Polski.

W okresie niewoli patriotyzm polski, choć zmienił swój charakter i swoje napięcie, wyrósł na tradycyjnej podstawie, przekazanej mu przez demokratyczną Rzeczpospolitą szlachecką. Charakterystyczną jego cechą pozostała nierealność i rozpływająca się w abstrakcji ideowość. Teraz, kiedy państwo własne zostało unicestwione, Polska, w której nieśmiertelność wierzono święcie, o której wolność walczono i dla której znoszono najsroższe prześladowania, Polska stawała się dla ogółu Polaków jeszcze bardziej nierealną, bardziej niezależną od warunków materialnych, geograficznych i politycznych. Nie mogła ona zginąć, póki my żyjemy, ale jej istnienie przedstawiało się możliwym przy rozmaitych kombinacjach terytorialnych i granicznych, które zresztą w duszy polskiej nie odgrywały ważniejszej roli, i nad którymi mało kto się zastanawiał. Każona piętnem obcym, zamazywana i przeinaczana, Polska, ta istotna i umiłowana, odrywała się od ziemi i unosiła się nad nią w jakiejś wielkiej, płynnej całości, niby obłok różany, płonący nadzieją, niby chmura, z której raz po raz ciężkie spadały gromy. W pokorze kających się grzeszników, w religijnie romantycznym uniesieniu, Polacy czynili ze swej pognębionej Ojczyzny mistyczny ideał ofiary, mającej odkupić grzechy innych narodów, ideał cudownego zmartwychwstania, który jako nieskalana świętość wzbijał się coraz wyżej i wyżej do tronu Przedwiecznego, który nas kiedyś z niewoli wybawić raczy. Do takiej idealnej i nieziemskiej Polski modlili się ówcześni patrioci, zatracając coraz bardziej zmysł przyziemnej rzeczywistości. Cierpieć i umrzeć za Ojczyznę było dla nich rzeczą ważniejszą, niż żyć i czynić pożytecznie dla jej realnego odbudowania. Następował coraz silniejszy rozbrat między polityczną ideą patriotyzmu, a jej naturalnym podłożem, którym jest miłość ojcowizny. Ta ostatnia przybierała tym jawniej formy brutalnego egoizmu osobistego, stanowego, dzielnicowego, im wyżej wzbijała się w obłoki idea czystego i ofiarnego patriotyzmu. Im większa była odległość między tymi dwoma rodzajami miłości, tym mniej sobie przeszkadzały i tym łatwiej istnieć mogły koło siebie w duszy jednostki i narodu.

Taki rozdział między dwoma naturalnymi pierwiastkami zdrowego i czynnego patriotyzmu, pociągnął za sobą dwie rozbieżne a czasem nawet przeciwstawne konsekwencje. Po pierwsze, oderwana i mistyczna miłość Ojczyzny chroniła naród znakomicie od wynarodowienia i zaprzaństwa; z natury swej pokorna i bierna, zadawalała się marzeniem o cudzie, który przyjdzie. Takiej miłości żaden ucisk, żadne prześladowanie nie mogły zniszczyć, ani nawet dosięgnąć. Ciosy, które na naród spadały, znoszone cierpienia i męki wzmacniały jej siłę, potęgowały utajone w sercu uczucia. Z taką mistyczną miłością Polak mógł przetrwać wszystko i pozostać sobą w każdej najcięższej nawet sytuacji. Była to miłość pierwszych chrześcijan, modlących się w katakumbach. Z drugiej strony obrona umiłowanej ojcowizny, zagrożonej przez zaborców, pchała naród, przez naturalny odruch samozachowawczy do uległości politycznej i do kompromisów z narzuconym losem. Szeroki ogół polski mało sobie obiecywał z codziennych i systematycznych wysiłków, mających na celu przygotowywanie środków i sposobów do wyzwolenia się z pod jarzma i do zdobycia własnym wysiłkiem całkowitej wolności. Całość Polski pozostawała gdzieś w obłokach, na ziemi zaś wysiłki nie przekraczały granic poszczególnych zaborów. Od czasu do czasu wstrząsały wprawdzie Polską narodowe powstania, ale te zawsze rozgrywały się i koncentrowały w jednym zaborze rosyjskim, a Polacy innych zaborów zazwyczaj biernie się tylko przypatrywali rozbrajaniu oddziałów powstańczych, które musiały wkroczyć do ich dzielnicy. Poza jedną może Kościuszkowską insurekcją, powstania te nie miały w swym planie złączenia zaborów i wyzwolenia całości Polski. Co więcej, można nawet twierdzić, że późniejsze powstania wybuchały bez żadnego polskiego planu politycznego. Jeżeli był jakiś plan polityczny, to nie urodził się on i nie urobił w polskich umysłach, lecz szedł z zewnątrz, z tajnych ośrodków międzynarodowych kombinacji politycznych. Dla ogółu polskiego powstania były niespodzianką, krwawym odruchem, orężną improwizacją na tle wiecznie żywego a mało realnego marzenia. Nieuchronne w tych warunkach skutki powstań zwiększony ucisk, cierpienia, katorga, Sybir, kajdany — wszystko to było właściwym i realnym efektem, który rozżarzał mistyczny ogień polskiego patriotyzmu i dorzucał strofy do tragicznej litanii ofiar, które miały wymodlić cud zmartwychwstania.

Po rewolucji z 1863 r., która była szczytem naiwnie mistycznej i praktycznie beznadziejnej ofiary, przyszedł okres reakcji. Powstał program „pracy organicznej”, który miał być wyrazem realizmu politycznego, wykreślał z praktycznych celów narodu górne marzenia o całej i niepodległej Ojczyźnie i skierowywał myśl do codziennych szarych wysiłków nad utrzymaniem stanu posiadania. Pod tym wpływem patriotyzm polski kurczył się do miary obrony ojcowizny i do polityki egoistyczno-dzielnicowej. Kto się miał za człowieka rozsądnego i trzeźwego pozostawiał poetom, kobietom i dzieciom marzenie o polskiej Ojczyźnie i krył się wstydliwie z patriotycznymi wzruszeniami, które w pewnych momentach każdą duszą polską wstrząsać musiały.

Taki stan serc i umysłów zapanował we wszystkich trzech zaborach. Przejawiał się on także i w zaborze austriackim, w którym rząd wiedeński nie stosował już brutalnego ucisku, lecz przeciwnie, obdarzał nas pozorami wolności. Te pozory były przyczyną najtragiczniejszego skrzywienia i skomplikowania właściwej linii polskiego patriotyzmu. One to ułatwiły najsilniejszy rozkwit dzielnicowego egoizmu przez to, iż serca i sumienia polskie, naiwnie wdzięczne za darowaną Galicji autonomię, godziły się z tym egoizmem, który pozwalał im, przynajmniej w fantazji, na łączenie praktycznej polityki z marzeniami i wspomnieniami o Polsce, wspaniałomyślnie tolerowanymi przez habsburskiego monarchę. A że już Maria Teresa płakała przy rozbiorach Polski, więc do tronu i do monarchii habsburskiej zaczęto przywiązywać jakieś bliżej nieokreślone nadzieje i zamykano oczy na nędzę materialną i moralną, w którą Wiedeń systematycznie wpychał autonomiczną, niby to przez Polaków rządzoną Galicję. Tak się rozwijał specjalny rodzaj polsko – austriackiego patriotyzmu, który chciał z Galicji zrobić Piemont i mimo wszystko akceptował stańczykowskie hasło: „przy Tobie stoimy i stać chcemy Panie”.

Z takim zasobem rozdwojonego i skomplikowanego patriotyzmu trwał biernie ogół narodu polskiego aż do wybuchu światowej wojny, która w rezultacie przyniosła Polsce wyzwolenie. Na ten ogół polski zarówno wojna jak i Polska spadły niespodzianie, niby grom z jasnego nieba. Tak było niewątpliwie, choć się to może dziwnym zdawać, jak się pomyśli, od ilu to lat oczekiwano tej wybawczej, krwawej wiosny i ilu gorących Polaków umierało z goryczą, iż nie dano im dożyć do owej wielkiej chwili. Czyż to jednak nie jest znamieniem cudu — a przecież cudem miało być nasze zmartwychwstanie, — że przychodzi on nagle, bez przygotowań i wysiłków.

Znalazła się jednak w narodzie garstka ludzi, którzy zrozumieli, że nie wolno jest żywemu narodowi zdawać się na cud wolności i nie czynić ze swej strony nic dla politycznej realizacji tego celu. Wszak wiara i miłość martwe są bez uczynków. Ażeby jednak uczynek nie pozostał bezowocny, powinien on wynikać z ogólnego planu działania. Związawszy się wspólnym celem, którym było odbudowanie całej i niepodległej Polski, wspomniana garstka przystąpiła do opracowania planu akcji, która miała objąć wszystkie zabory. Kierownictwo tej pracy spoczęło wówczas w rękach Jana Popławskiego, Zygmunta Balickiego i Romana Dmowskiego, a liczba uczestników i współpracowników rosła z każdym rokiem i obsadzała placówki we wszystkich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Program działania dostosowywał się do każdego terenu, do każdej dzielnicy, ale pozostawał jednolity dla całości Polski. Ludzie do tej grupy patriotów należący, chcąc dzieło swoje postawić na gruncie politycznie realnym, musieli przede wszystkim zdać sobie sprawę, jakie miejsce zająć może i powinna kwestia polska w ogólnym splocie zagadnień międzynarodowych. Należało im ponadto przypomnieć światu i samym Polakom, że, wbrew pozorom niebytu, miejsce takie istnieje konkretnie na ziemi i że przy sprzyjających okolicznościach może się stać podstawą dla wielkich przeobrażeń politycznych i terytorialnych. Dla ludzi, podejmujących takie przedsięwzięcie z chłodną rozwagą polityków i z mocnym postanowieniem dojścia do pozytywnego rezultatu, stało się od razu jasnym, iż należało odpowiednio przygotować duszę i rozum polskiego narodu i zmienić dotychczasowy, romantyczno-nierealny typ jego patriotyzmu. Trzeba było umiłowaną Polskę ściągnąć z obłoków, z symbolu uczynić rzeczywistość, a z poetycznych marzeń — realny plan politycznego działania.

To się po części stało, ale tylko po części. Szeroki ogół bał się tych poczynań niby to szarych i powszednich a przecież tajemniczo niebezpiecznych i nie wierzył, żeby uprawianie patriotyzmu w życiu codziennym mogło sprawić, aby „Słowo stało się ciałem”. Gdybyż tu jeszcze chodziło o powstanie orężne, o pomstę na wroga z Bogiem, czy mimo Boga! Tak szli Polacy do wyzwolenia, a nie przez jakieś pomysły polityczne, nie przez przygotowywanie gruntu do dyplomatycznego działania, nie przez wdrażanie umysłów do rozumnych i celowych wysiłków. I tkwił dalej ogół polski w swym dawnym, kolorowo – romantycznym lub kirowo – sybirskim patriotyzmie i nie rozumiał, jak go można przyczepić do mniej więcej normalnie biegnącego życia. Serce tego ogółu nie wtajemniczonego i nie rozumiejącego, nie mogło lgnąć do ludzi z musu skrytych, opanowanych i spokojnych, którzy coś przygotowywali, wydawali jakieś moralne nakazy i mącili harmonię powszedniego, od trosk politycznych broniącego się życia.

Za to bardziej odpowiadał przeciętnemu pojmowaniu gorącej miłości Ojczyzny wysiłek innych ludzi, którzy po prostu szykowali się do zbrojnego powstania. Patriotyczny ogół polski nie wnikał w to, czy taki czyn orężny był pod względem politycznym rozumnie skierowany, to znaczy, czy mógł lub nie doprowadzić, a przynajmniej pomóc do uzyskania wolnej i całej Polski. Jemu wystarczało, że się gdzieś przez kogoś tworzą polskie legiony. Przeciwko komu miały one wystąpić w razie zawieruchy dziejowej, kogo miały bić, nad tym się mało zastanawiano. Juści przeciwko wrogom Polski. Przeciwko którym? Tutaj kwestia była z góry przesądzona. Jeśli rząd austriacki umożliwiał tworzenie polskich legionów, to oczywistym niepodobieństwem było skierować czyn orężny przeciwko Austrii. Zresztą niewiadomo, czy właśnie austriacka Galicja nie stanie się Piemontem dla przyszłej wskrzeszonej Polski. Wszak jedynie Habsburgowie płakali przy rozbiorach Polski i oni to dali Polakom autonomiczną wolność. Czy sto lat temu można było skierować legiony polskie przeciwko Napoleonowi? Kto nie czcił ks. Józefa, tonącego w nurtach Elstery? Nie można też było wojować z Niemcami, którzy byli sojusznikami monarchii habsburskiej. Pozostawał więc trzeci, a może tylko drugi wróg, najdzikszy, najokrutniejszy, ten, który zrodził redutę Ordona, improwizację Konrada i Grottgerowski pochód na Sybir. Bić moskala, pomścić okrucieństwa carów i krwawych satrapów, zrzucić z siebie mongolskie jarzmo, — czy to nie leżało w tradycji Polski orężnej, czy nie odpowiadało mściwej ochocie i romantycznemu patriotyzmowi wieszczów?

Przyszła wielka wojna – wybawicielka; wówczas prawie wrogo zetknęły się ze sobą powyższe dwa typy patriotyzmu i po dzień dzisiejszy, po dziesięciu latach istnienia odrodzonej Ojczyzny, ogół polski sercem swoim błądzi po manowcach, sarka na rozdwojenie i nie wie którędy i dokąd winno go prowadzić patriotyczne uczucie. Znakomity i realny sukces, osiągnięty w r. 1919 na konferencji pokojowej przez patriotów nowego typu, przez ludzi Komitetu Narodowego, nie wstrząsnął zbytnio duszą narodu i nie spowodował radykalnej przemiany tradycyjnie ustalonej wartości. Odbudowanie zjednoczonej i niepodległej Polski przypisywano często bądź szczęśliwemu a niespodziewanemu zbiegowi okoliczności, bądź oczekiwanemu cudowi. Tak, czy inaczej, jakie znaczenie mógł mieć, jaką pomoc mógł okazać mało efektowny wysiłek garstki może nawet rozumnych i wytrawnych polityków? Jeśli już co mogło ów wielki cud przyspieszyć i ściągnąć na ziemię polską, to chyba po staremu ofiara krwi, ofiara legionów, ale oczywiście tylko tych, które na samym początku wojny wyruszyły w pole tam, gdzie mogły, aby dowieść, że są jeszcze żołnierze polscy, chcący się bić o Polskę. I dlatego, aby się cud stał, było zupełnie obojętnym, czy te legiony biły się po dobrej, czy po złej stronie i czy ich czyny orężne mogły być przydatne, lub nie, czy należało im w odpowiedniej chwili zmienić front bojowy i wciągnąć w wir wojny wielkie masy polskiego żołnierza, występującego z orężem w ręku i w karnym ordynku z rozpadającej się armii carskiej. Dość, że się bili z miłości dla Ojczyzny. Gdyby się było nie udało, pozostałaby im sława i cześć tak, jak ongi Kniaziewiczom i Dąbrowskim.

Więc niesłusznie sięgają po sławę ci, którym się udało znieść rozbiory Rzeczypospolitej i dokonać dzieła odbudowania całej i niepodległej Ojczyzny.

Z powyższych zatem powodów, których znaczenie w krótkim wywodzie starałem się wyjaśnić, patriotyzm polski pozostaje dotąd poważnym i niepokojącym zagadnieniem politycznym. Ponadto mało kto u nas zastanawia się nad związkiem, jaki istnieje między patriotyzmem a polityką. Pospolicie uważa się, że są to dwie odrębne dziedziny, które się łączą tylko w wypadku wielkich prób dziejowych, przeważnie orężnych. Pytanie, kto w politycznym życiu może być uważany za patriotę a kto nie, wydaje się przeciętnemu Polakowi niezrozumiałym i bluźnierczym dociekaniem. Przecież wszyscy Polacy są patriotami, albowiem wszyscy miłują Polskę. Tak jest w istocie. Wszyscy Polacy miłują Polskę, lub miłują coś lub kogoś w tej Polsce, z wyjątkiem oczywiście jawnych zdrajców i zaprzańców. Kto jednak jest zdrajcą, kto zaprzańcem, Bóg to raczej może wiedzieć, nie ludzie. Pod tym względem wyrozumiałość nasza była i jest wielka. Nie darmo szczycimy się tolerancją. Każdy ma prawo kochać Polskę po swojemu. Czy ta miłość obraca się na dobre, czy na złe, czy przynosi Polsce pożytek lub szkodę, to zazwyczaj nie jest brane w rachubę. Czy jednak na takiej miłości można cośkolwiek budować i czy taka miłość może być nazwana patriotyzmem w politycznym sensie tego słowa? Gdybyśmy na to pytanie odpowiedzieli twierdząco, to nie mielibyśmy prawa odsądzać kogokolwiek od patriotyzmu. Jestem przekonany, że wśród polskich bolszewików mogą się znaleźć tacy, którzy szczerze miłują jakąś przyszłą, na swój sposób skonstruowaną Polskę. A jednak sumienie nasze by się wzdrygnęło, gdybyśmy ich nazwali patriotami polskimi. Wierzę i wiem, że wśród polskich socjalistów jest bardzo wielu gorących patriotów, ale nie sposób nazwać patriotycznym ich międzynarodowego programu politycznego, który odrzuca Ojczyznę, przekreśla granice i zacieśnia umiłowanie do jednej tylko warstwy proletariackiej. Socjalista, aby być patriotą, musi się wyrzec zasad socjalistycznych; gorzej jest, jeśli próbuje je naginać do patriotyzmu. Dlaczego twórców Konstytucji 3 Maja uważamy za patriotów, a tych, którzy im się opierali, bądź za zdrajców, tak jak Targowiczan, bądź za ludzi pozbawionych uczuć patriotycznych? Nie dlatego przecież, że pierwsi zrobili zamach stanu a drudzy się im przeciwstawili. Wiemy, że wśród przeciwników Konstytucji 3 Maja byli ludzie gorąco miłujący Polskę, że wspomnimy tylko takiego męża jak Tadeusz Czacki, który później z innych powodów zasłużył sobie na miano wielkiego patrioty. Widzimy więc, że nie każda miłość Ojczyzny wystarcza na to, aby dać treść pojęciu patriotyzmu.

Patriotyzm, żeby być pożyteczną dźwignią życia politycznego, musi polegać nie tylko na uczuciu, lecz także na rozumnej świadomości celu, do którego to uczucie prowadzić powinno. Cel ten dla wszelkiego patriotyzmu da się streścić w trzech słowach: całość, niepodległość i wielkość Ojczyzny. Patriota nie tylko musi czuć i znać ten cel, ale musi także wiedzieć jakimi sposobami można go urzeczywistnić. Bez tej wiedzy najgorętsza nawet miłość może go zaprowadzić na najgorsze manowce i wtrącić do przepaści. Czy Ojczyzna zginie przez głupią miłość, czy przez mądrą podłość, — skutek jest ten sam. Patriotyzm musi Ojczyźnie przynosić pożytek a nie szkodę; inaczej nie jest patriotyzmem.

Nieobliczalność polskiego patriotyzmu wynika właśnie stąd, że ogół polski ma nikłą świadomość warunków swego bytu, że przeważnie nie rozumie istoty zagadnień politycznych, że brak mu podstawowych aksjomatów, które ułatwiają rozpoznanie dobra i zła i nie pozwalają ku złemu uczucia swego kierować. Zapewne, każde pokolenie musi przyjąć od swoich poprzedników dziedzictwo Polski z dobrodziejstwem inwentarza. W tym inwentarzu są rzeczy dobre i złe i wszystkie one składają się na całość, która jest realnym wytworem historii. Prawdą jest, że trzeba kochać Polskę jako całość, i że nie wolno odżegnywać się od takiej lub innej Polski. Jednak patriota jest właśnie powołany do tego, aby całość Ojczyzny doskonalić i uszlachetniać. Musi on zatem tępić szkodliwe tradycje, a podnosić te, które mają istotną wartość na dziś i na jutro. Do tego musi on mieć nie tylko serce, ale i rozum.

Tak więc patriotyzm, jako potężna dźwignia politycznego rozwoju narodu, winien być patriotyzmem rozumnym i oświeconym, to znaczy — posiadać należyte kryteria do oceny, jakie strony życia narodowego zasługują na powszechną miłość, a jakie od tego sentymentu powinny być wyłączone. Dalej musi on być patriotyzmem realnym, tj. biorącym za przedmiot swego umiłowania rzeczywistość a nie z imaginacji zrodzoną, choćby najpiękniejszą fantazję. Wreszcie musi być patriotyzmem czynnym, a więc stosowanym w każdym momencie, na wszelkim posterunku życiowym, a nie wybuchającym jedynie w chwilach wielkich walk orężnych i ostatecznego niebezpieczeństwa.

Gdy ogół polski dojdzie do tego typu patriotyzmu, wówczas znajdzie on w tym uczuciu trwałą ostoję swego wewnętrznego bytu i najpewniejszą tarczę, chroniącą go od zewnętrznych niebezpieczeństw.

Joachim Bartoszewicz