14 grudnia 2024
Historia i idea Początki Myśli

Roman Dmowski: Nasz patriotyzm – cz. II

Z kolei należy nam się przyjrzeć własnemu społeczeństwu, rozpatrzeć sposoby zachowania się rozmaitych jego odłamów wobec określonego wyżej stanowiska rządu. Na początku zaraz spotyka się tu trudność możliwą tylko w naszych warunkach. Wobec braku wszelkiej wolności słowa, żadne programy sformułowane u nas nie istnieją – co najwyżej można się domyślać z mniejszą lub większą pewnością kierunku dążeń u rozmaitych odłamów inteligencji, które najczęściej nawet nie zasługują na miano stronnictw.

Jedyny kierunek, który się dość wyraźnie zarysował, mając, dzięki swym zasadom, ułatwione wypowiadanie się, to kierunek lojalnej polityki ugodowej, reprezentowany najwyraźniej przez petersburski „Kraj”. Z artykułów tego pisma, omawiających stosunek nasz do rządu, z apostrof, skierowanych do rozmaitych grup, prowadzących u nas działalność polityczną nielegalną, trzeba wnosić, iż dążnością tego stronnictwa jest przekonać rząd, że Polacy:

1) pożegnali się z wszelkimi aspiracjami do niepodległości, do zjednoczenia politycznego wszystkich ziem polskich;

2) że nie mając żadnych celów, grożących całości państwa rosyjskiego, jednocześnie brzydzą się wszelkimi środkami nielegalnymi i że nigdy tych środków używać nie będą;

3) że chodzi im tylko o to, ażeby „małemu kraikowi nadwiślańskiemu” (tak „Kraj” nazywa Polskę) pozwolono rozwijać się ekonomicznie i pielęgnować swą narodową kulturę, co będzie jednocześnie wielkim pożytkiem dla całego państwa rosyjskiego.

Nie chcemy nadawać gorszego znaczenia tym służalczym wyrazom wiernopoddańczości i uwielbienia dla obecnych carskich rządów, tym obelgom, rzucanym na wszelką pracę patriotyczną nielegalną, dochodzącym do wypowiadania zdań w rodzaju: „rozmaite nielegalności bardzo blisko ze sobą graniczą”, co ma znaczyć, że nielegalne czyny polityczne pozostają w bliskim sąsiedztwie z przestępstwami kryminalnymi.

Ażeby rząd rosyjski uwierzył, że Polacy nie mają żadnych przekraczających granice państwa carów aspiracji, trzeba, żeby aspiracji tych rzeczywiście nie było. Nie można sobie bowiem wyobrazić, ażeby naród, – znacznie nawet więcej wyrobiony od naszego, posiadał biegłość w praktyce politycznej, pozwalającą podobnie ważne dążenia utaić. Taką biegłość posiadać może tylko rząd lub jakaś partia polityczna, nie zaś masa narodu, którego znaczna część jeszcze nie dojrzała do posiadania tych aspiracji i stopniowo dopiero je w sobie rozwija. Kto więc tych dążeń u nas się zapiera, musi ich nie mieć, to też po większej części nie mają ich nasi zwolennicy polityki ugodowej, bo inaczej nie można by sobie wytłumaczyć tej zajadłości, z jaką zawsze i wszędzie starają się je tępić.

Pomińmy kwestię czy wzgląd, na przyszłość narodu, na jego dobro, pozwala na podobne stanowisko; przypuśćmy, że poza zaborem rosyjskim niema Polaków, nie ma nikogo, z kim by nas wiązała wspólna krew, wspólna kultura, tradycja, wreszcie wspólne interesy; przypuśćmy, że wystarczą nam formy polityczne, jakie może nam dać Rosja, że chodzi nam tylko o to, ażebyśmy mówili po polsku i nie zatracili polskich obyczajów. Jakie wtedy jest stanowisko Rosjan względem nas? Odpowiedzią na to pytanie jest szereg faktów, wyliczonych w pierwszym rozdziale. Rosja bardzo dobrze rozumie, że w interesie jej potęgi leży rusyfikacja naszego kraju.

My zaś powinniśmy rozumieć, że mając możność i nie spotykając przeszkód, nie cofnie się ona przed żadnymi środkami, prowadzącymi do wytępienia ostatnich śladów Polski. Pochłonięcie narodowości, wchodzących w skład państwa rosyjskiego, to w opinii ogółu i sfer rządzących kwestia bytu i wielkości tego państwa. Podstawę rosyjskiej polityki określił ongiś, niezupełnie może świadomie, poeta narodowy:

Słowianskije – l ruczji solijutsia w russkom morie, Ono – l izsiakniet – wot wopros!… (Fragment wiersza Aleksandra Puszkina „Oszczercom Rosji”, napisany w 1831 roku jako odpowiedź na krytykę działań rosyjskich podczas powstania listopadowego.
„Czy się słowiańskie rzeki w rosyjskie wleją morze? Czy ono wyschnie? Kto powiedzieć może?” tłum. Julian Tuwim)

Czy tego nie widzą i nie rozumieją nasi „lojaliści”, budujący złote mosty zgody? Zdaje się, że do tego stopnia ślepymi nie są. Czemuż więc przypisać rozwój tej polityki, niemającej żadnego gruntu pod nogami? Co to za ludzie ugodowe hasła głoszą?… Odpowiedzmy na ostatnie pytanie, a zrozumiemy całą treść dążeń ugodowych. W każdym społeczeństwie główną masę inteligencji stanowią ludzie, nie umiejący w dążeniach swoich wznieść się ponad poziom brutalnie pojmowanych osobistych interesów. Ludzie ci nie prowadzą zwykle żadnej polityki, nie mają żadnych programów – im chodzi tylko o to, żeby ich interesy dobrze szły, jak się to mówi pospolicie. Nie są oni zdolni zrozumieć, że ogólniejsze, nie obchodzące ich najczęściej zmiany polityczne, większy wpływ na te interesy wywierają, niż drobne ich zabiegi.

W naszych warunkach najstraszniejszą dla tego rodzaju ludzi rzeczą jest wszystko, co nosi jakikolwiek charakter nielegalny. Dodatnich rezultatów działalności nielegalnej nie są w stanie zrozumieć, ujemne zaś przedstawiają im się w okropnej dla nich postaci: strata posady lub innego rodzaju ciosy ekonomiczne, więzienie, zesłanie, rozdrażnienie rządu, który się będzie mścił na calem społeczeństwie – to ostatnie zresztą nie przedstawia się nigdy w ich oczach konkretnie, zadawalają się zwykle ogólnym frazesem, który wystarcza do zastraszenia filistrów. Na tej masie, najniższej jakościowo, ale mającej liczebną przewagę w społeczeństwie, opierają się programy w rodzaju głoszonego przez „Kraj” petersburski. Program ten liczy głównie zwolenników wśród ludzi bezprogramowych, którzy zasłaniają się nim tylko dlatego, że w naszych warunkach nieprzyzwoicie jest przyznawać się do obojętności w kwestiach polityki. Istnienie tego programu pozwala stadu strusiów, co w niebezpieczeństwie głowy w piasku kryją – stroić się w powagę i twierdzić, że robią to z zasady.

Jeżeli twierdzimy, że takiej właśnie masie ludzi zawdzięcza swe powodzenie program ugodowy, to nie mówimy jeszcze, że takimi są twórcy i przewodnicy stronnictwa. Przeciwnie, ci ostatni są to ludzie z programem, z programem bardzo wyraźnym, tylko nie narodowym. Są to wielcy kapitaliści, przemysłowcy, posiadacze wielkiej własności ziemskiej, którzy w zrozumiały zupełnie sposób bronią swoich interesów klasowych. Wielki kapitał musi żyć pod opieką rządu: opieka ta potrzebna mu jest do walki z kapitałem zagranicznym w postaci ceł protekcyjnych, zarówno jak do obrony przeciw żądaniom najemników – w postaci żandarma wspieranego przez bagnety. Dzięki europejskim warunkom produkcji rozwinęła się u nas w ostatnich czasach liczna nader klasa robotnicza. Dąży ona do zrównania się w prawach z robotnikami europejskimi, co, gdyby pozyskała, narażone by zostały na szwank interesy wielkiego kapitału. Świadomość klasowa robotników jest więc, dla ostatniego groźną. Że zaś zaczyna się ona objawiać i wśród ludu wiejskiego, grozi więc obniżeniem procentów wszelkiemu kapitałowi. Prawda, że chodzi tu o wzrost dobrobytu mas ludowych, że z nim w parze idzie wzrost oświaty i świadomości narodowej, że zatem masy, dotychczas obojętne i bezwładne, stają się czynnymi siłami narodu – nie zapominajmy jednak, że dzisiejsze warunki ekonomiczne wymagają od wielkiego kapitalisty nie patriotyzmu, ale umiejętności bronienia swoich interesów. I

m bezwzględniej przedstawiciel wielkiego kapitału walczy z warunkami, które przeszkadzają mu ten kapitał powiększyć, tym lepiej nadaje się do swojej roli. Nie powinniśmy się więc dziwić, że nasi przedstawiciele wielkiego kapitału wolą się udawać pod skrzydła opiekuńcze rządu, dążącego do zagłady naszego narodu, aniżeli zgadzać się na wzrost tych sił narodowych, których rozwój jest niepożądany nie tylko dla rządu zaborczego, ale i dla nich samych. Jak trudno się dziwić, że w Poznańskiem rzekomi zacni obywatele i pseudopatrioci łączą się w stowarzyszenia z pruskimi policjantami i landratami6 dla przeciwdziałania ruchowi robotniczemu – tak samo trzeba uznać za naturalne, że spółka wielkich kapitalistów kupiła „Kraj”, w którym walczy z ruchem robotniczym zarówno jak z nielegalną działalnością patriotyczną, płaszcząc się jednocześnie przed rządem, czuwającym nad całością ich renty. Stanowisko to trzeba uznać za wytłumaczone tak samo, jak ów postępek twórców Targowicy, którzy udali się pod opiekę carycy Katarzyny, żeby broniła ich przed Konstytucją Trzeciego Maja, nadającą prawa mieszczaństwu i rozszerzającą zakres wolnych obywateli. Oto jest tajemnica polityki ugodowej. Z jednej strony interes klasowy wielkich kapitalistów, z drugiej sobkostwo i ograniczenie umysłowe biernej części narodu. Niezaprzeczenie są wśród ugodowców i ludzie dobrej woli, wierzący widocznie w wartości swych dążeń. Temu dziwić się trudno, bo w podobnie ciężkich, jak nasze, warunkach politycznych, ludzie słabi, niezdolni do zdobycia się na śmielszą myśl polityczną, doznają uczucia tych, którym grunt spod nóg się wymyka, a jak wiadomo, tonący nawet brzytwy się chwyta. Polityka ta ma wrogów w całej lepszej części społeczeństwa. Popełnilibyśmy jednak błąd nie do wybaczenia, gdybyśmy wszystkich nieprzyjaciół lojalizmu traktowali jako jedną całość i nie wskazali różnic, jakie pomiędzy rozmaitymi ich odłamami panują. Pominiemy tu liczną nader kategorię patriotów czujących. Są to ludzie, którzy patrzą

…na ojczyznę biedną,
Jak syn na ojca wplecionego w koło
(Fragment „Wielkiej Improwizacji” z III części Dziadów Adama Mickiewicza)

tym się tylko różnią od wieszcza, który te słowa wypowiedział, że zupełnie nie reagują. Gdy wymawiają wyraz „Polska”, łza ukazuje się im w oku, ale dzieciom swoim nie mówią nawet, kim był Kościuszko, żeby to złych następstw za sobą nie pociągnęło. Naturalnie kategoria ta w rachubę polityczną nie może wchodzić.

Najliczniejszym może w szeregach patriotycznych jest odłam, którego wyznanie wiary da się streścić w słowach następujących: pracować nad rozwojem świadomości sił narodowych, nie ograniczając się do środków przez rząd dozwolonych, nie robić jednak nic takiego, co by nas narażało na utratę praw i instytucji, które nam jeszcze pozostały. Idzie tu o podtrzymanie takiego ducha w społeczeństwie, ażeby mogło ono biernie się opierać wynaradawiającym wpływom. Wszelki protest jawny uważany jest za niebezpieczny, mogący sprowadzić stratę tego, co jeszcze posiadamy.

Jest to polityka biernego oporu. Dwa są zasadnicze błędy tej polityki. Pierwszy zawiera się w dążeniu do utrzymania działalności w takich granicach, które by były niedostrzegalne dla organów władzy. Granice te z natury rzeczy muszą być tak szczupłe, że utrzymana w nich działalność nigdy nie będzie mogła dać korzyści wyrównujących choć w połowie te straty, które ponosimy od napastującego coraz gwałtowniej rządu. Działalność ta musi się ograniczyć do pojedynczych kółek, masa zaś będzie ciągle pozostawała bezwładną. Nie można czekać aż „całość sama się złoży” z tego, że „każdy czyni w swym kółku, co każe duch Boży”, bo ta praca musi iść wolniej niż burząca i grabiąca nasz dobytek działalność wroga i „nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje”. Drugi błąd polityki biernego oporu to przypisywanie wielkiej wagi tym prawom i instytucjom, które nam zostały.

Co nam zostało?… Szczątki szczątków. A co zostanie po kilku jeszcze latach dzisiejszej polityki rządu?… Nic. Nie mówimy o rzeczach, których odebrać nie można – mowy ojczystej przecie nikt nam przemocą z gardła nie wydrze. A chleb?… Już wydzierają i wydzierać nie przestaną. Już wyżej kładliśmy nacisk na to, że gdyby rząd ani jednego kroku naprzód nie zrobił, my, zamknięci w obecnych ramach, musimy zginąć. Ażeby żyć, musimy zdobyć prawa. Tego żądania polityka biernego oporu nie stawia i dlatego, obejmując wiele rzeczy pożytecznych, nie wystarcza ona na potrzeby chwili bieżącej.

Ten brak najbardziej niezbędnych praw politycznych i potrzebę ich zdobycia rozumieją zwolennicy ruchu zbrojnego, czyli naszego powstania. Program jednak powstaniowy, wypływający z zapatrywania się na przeszłość, nie ma realnych warunków urzeczywistnienia. Przy dzisiejszych środkach militarnych, przy istnieniu w naszym kraju olbrzymiej armii obcoplemiennej, której na swą stronę przeciągnąć przecie nie można – marzyć o powstaniu mogą tylko ludzie, zadawalający się prostym brzmieniem wyrazu i nie próbujący sobie wyobrazić konkretnych warunków urzeczywistnienia zamiaru. Masowy ruch zbrojny w naszym kraju może mieć tylko charakter buntów sporadycznych, w których garść ludzi poświęca się na pewną zgubę, ażeby wskazać rządowi siły tkwiące w narodzie i zmusić go do ustępstw, albo też może być ruchem dodatkowym w razie wojny na naszym terenie, przy istnieniu w kraju wojsk państwa obcego, popierających ruch krajowy. Jedno i drugie jest możliwe. Ostatnia jednak postać ruchu zależna jest od okoliczności zewnętrznych i wystąpi sama przez się, bez względu na istnienie programów powstaniowych, gdy okoliczności będą sprzyjały. Sporadyczne zaś bunty są środkiem za kosztownym i nigdy nie mogą leżeć w programie – jeżeli wybuchają, to należy je uważać za malum necessarium.

Program powstaniowy, szerzony w społeczeństwie, doprowadzić właśnie może tylko do takich buntów, mniej lub więcej rozległych, w których naród masowo będzie się pozbawiał najlepszych sił swoich, pozwalając najcenniejszą krew upuszczać sobie strumieniami. Z drugiej strony program powstaniowy wyrządza wielką szkodę, wskazując ludziom walkę w dalszej przyszłości i sprawiając, że oczekują oni, aż wybije godzina – kiedy tymczasem dziś trzeba walkę prowadzić. Iluż to jest ludzi, którzy czekają na rewolucję jutra, zamiast robić dzisiaj rewolucję nieustającą. Są jeszcze patrioci i to bardzo liczni, którzy czekają, aż trójprzymierze przyjdzie nas wyzwolić. Bez wątpienia nadziei tej nie można uważać za bezzasadną z gruntu (choć bywa przesadną), ale o ludziach żywiących ją, nie będziemy mówili, gdyż biernego czekania nie można nazwać programem.

Musimy wreszcie kilka słów powiedzieć o ruchu socjalistycznym w naszym kraju. Ruch ten, który rozpoczął się wśród młodzieży, ogarnął szerokie koła robotnicze, znajdując oparcie w żywiołowym ruchu tej świeżej i silnej już dziś klasy. Nie można tu mówić o licznych bardzo, rozproszonych wśród naszej inteligencji zwolennikach ideałów socjalistycznych, gdyż ci nie stanowią sił działających i nie występują z programem. Za to musimy zwrócić uwagę na czynne siły socjalistyczne, z których działaniem na każdym kroku się spotykamy. Dawna frazeologia socjalistyczna, która zresztą dziś niektórych kół nie opuściła jeszcze, sprawiła, że przyzwyczajono się patrzeć na socjalizm, jako na utopię, nie mającą realnego społecznego podkładu. Naiwnie i zbyt rzeczowo pojmowane hasła „rewolucji socjalnej”, „ustroju kolektywnego” zdradzały ludzi niepraktycznych, międzynarodowa zaś „solidarność proletariatu”, wypaczona u nas w chorobliwy kosmopolityzm, negujący najrealniejsze potrzeby narodu i obrażający uczucia, będące dla społeczeństwa świętymi, wytworzyły nienawistne często traktowanie ruchu. To nie pozwoliło nawet wielu jasno myślącym ludziom dojrzeć, że nasz ruch socjalistyczny, pomimo całej zewnętrznej frazeologii, miał niezmiernie poważną podstawę, znalazły bowiem w nim swój wyraz dążenia występującej na widownię polityczną klasy robotniczej. Klasa ta dzięki swej liczebności i warunkom rozwoju stanowi pierwszorzędną siłę narodową – i śmiało można powiedzieć, że wzrost jej w ostatnich czasach i rozwój jej świadomości klasowej i narodowej, prowadzący ją do otwartej walki z rządem zaborczym, jest najważniejszym dla nas zjawiskiem ostatnich czasów. Socjaliści nasi próbowali zająć stanowisko obojętne względem kwestii niepodległości narodowej, cały jednak szereg niepowodzeń i gorzkich doświadczeń w walce z warunkami politycznymi pod panowaniem rosyjskim wskazał im drogę, po której iść należy. Dziś programy socjalistyczne, jak można wnosić z ostatnich wydawnictw, obejmują już w pierwszym rzędzie dążenie do zrzucenia obcego jarzma i do odbudowania niepodległego państwa polskiego. Aczkolwiek nie znajdujemy tam wskazanych środków, które by dążeniu temu mogły nadać cechę praktyczną, swoją drogą przyznać im trzeba wielkie znaczenie dla rozwoju świadomości politycznej wśród naszych robotników, niezależnie od tego, że sam ruch klasowy, samo dążenie ich do podniesienia swego dobrobytu i oświaty, jest jednym z najpomyślniejszych zwrotów w naszym życiu.

Ze stanowiska bowiem patriotycznego – które, jakeśmy to już wyżej powiedzieli, ma na względzie nie konserwowanie społeczeństwa, ale jego rozwój – należy dążyć do tego, ażeby najprędzej wszystkie pozostające dziś w spoczynku siły społeczne zamieniły się w siły czynne, biorące świadomy udział w życiu społeczeństwa i składające się na jego postęp. Chociaż więc socjalizm u nas nie dał społeczeństwu programu, obejmującego ogół jego potrzeb, choć w naszej walce o istnienie narodu i jego rozwój cywilizacyjny nie zajął stanowiska, do którego rościł sobie prawo, chociaż wyznawcy jego więcej mieli często dobrych chęci, niż znajomości warunków życia społecznego – niemniej przeto występuje on, jako ważny kierunek społeczny, kierunek rozwojowy i przyczynia się do wytworzenia najlepszych sił narodowych.

Roman Dmowski