18 października 2025
Gospodarka

Fala masowych zwolnień w Polsce. Co stoi za redukcją zatrudnienia?

Polski rynek pracy znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że ponad 150 dużych firm zgłosiło zamiar zwolnienia ponad 77 tysięcy pracowników. To niepokojący sygnał, który pokazuje skalę nadchodzących zmian. Fala redukcji obejmuje zarówno sektor publiczny, jak i prywatny. Szczególnie zagrożone są takie branże jak IT, motoryzacja, logistyka oraz usługi biznesowe.

Wśród firm, które już zadeklarowały zamiar przeprowadzenia zwolnień grupowych, są dobrze znane marki: PKP Cargo, Poczta Polska, Makro, Fujitsu, Shell, Heineken i Aldi. W części przypadków chodzi o kilkaset stanowisk, w innych – jak w przypadku Shella – mówi się nawet o 800 etatach. W Krakowie sytuacja wydaje się być najbardziej napięta. Z lokalnego rynku pracy może zniknąć nawet 4 tysiące miejsc pracy, głównie w obszarze technologii informacyjnych, księgowości, doradztwa podatkowego oraz obsługi klienta.

Eksperci ostrzegają, że liczby te mogą być tylko wierzchołkiem góry lodowej. Dr Iwona Jaroszewska-Ignatowska, specjalistka prawa pracy, zwróciła uwagę w rozmowie z „Forbesem”, że rzeczywista skala zwolnień może być znacznie większa niż ta widoczna w oficjalnych zgłoszeniach. Wiele firm bowiem stosuje tzw. ciche zwolnienia: nie przedłużają umów, wygaszają stanowiska, reorganizują działy bez formalnego ogłaszania zwolnień grupowych.

Trudna sytuacja dotyka także sektor motoryzacyjny. Według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Części Motoryzacyjnych (CLEPA), w ubiegłym roku w Europie zniknęło 54 tysiące miejsc pracy, a podobny scenariusz grozi rynkowi także w tym roku. Polska, jako jeden z największych eksporterów części i komponentów w Unii Europejskiej, odczuwa to wyjątkowo boleśnie. Tomasz Bęben, prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, podkreśla, że każda przerwa w produkcji samochodów w Niemczech czy Francji oznacza mniej zamówień dla polskich firm i uruchamia efekt domina.

Gospodarka globalna przechodzi przez okres niepewności. Wysoka inflacja, wzrost kosztów zatrudnienia, rosnące ceny energii i presja płacowa sprawiają, że przedsiębiorstwa szukają sposobów na ograniczenie wydatków. Wiele z nich decyduje się na redukcję zatrudnienia jako pierwszy krok. Dochodzą do tego reorganizacje na poziomie korporacyjnym. Międzynarodowe koncerny przenoszą działy do krajów o niższych kosztach operacyjnych, takich jak Indie czy Filipiny. Przykładem może być Heineken, który planuje przenieść część swoich operacji z Krakowa właśnie do Indii.

Transformacja technologiczna również odgrywa kluczową rolę. Automatyzacja i rozwój sztucznej inteligencji prowadzą do zmniejszenia zapotrzebowania na pracowników w takich sektorach jak obsługa klienta, call center, księgowość czy nawet analiza danych. Coraz więcej firm inwestuje w narzędzia cyfrowe, które pozwalają wykonywać część zadań bez udziału człowieka. To z jednej strony zwiększa efektywność, z drugiej – prowadzi do redukcji zatrudnienia, szczególnie w obszarach operacyjnych.

Miasta takie jak Kraków, Wrocław czy Warszawa, będące do tej pory centrami outsourcingu, mogą stać się największymi przegranymi tej fali transformacji. Dotychczas były one magnesem dla zagranicznych inwestycji w usługi wspólne. Jednakże ich przewaga kosztowa przestaje być wystarczająca. Rośnie konkurencja ze strony rynków azjatyckich, które oferują tańszą siłę roboczą i coraz lepsze kompetencje. Zmniejszenie liczby miejsc pracy wpływa też na całą strukturę lokalnej gospodarki. Redukcje w dużych firmach pociągają za sobą ograniczenia dla podwykonawców, mniejszych dostawców usług i lokalnych biznesów. Efekt domina jest nieunikniony zwłaszcza tam, gdzie dana firma była jednym z największych pracodawców w regionie.

Wbrew pozorom, obecna sytuacja nie dotyczy wyłącznie osób o niskich kwalifikacjach. Coraz częściej problem z utrzymaniem pracy mają doświadczeni specjaliści, osoby po studiach, z kilkuletnim stażem w międzynarodowych firmach. Nowe realia wymagają elastyczności, gotowości do przekwalifikowania i – co najtrudniejsze – często również obniżenia oczekiwań finansowych.

Warto zauważyć, że liczba pracujących w Polsce już zaczęła spadać. Według danych GUS między grudniem 2024 a kwietniem 2025 liczba zatrudnionych zmniejszyła się o ponad 87 tysięcy osób. To pierwszy tak wyraźny spadek od lat, który może być początkiem dłuższego trendu. Stopa bezrobocia również rośnie – w sierpniu 2025 roku wyniosła 5,5 procent. Choć to nadal stosunkowo niski poziom, kierunek zmian jest wyraźnie niekorzystny.

Na poziomie indywidualnym coraz większe znaczenie zyskuje tzw. odporność zawodowa. Osoby, które potrafią łączyć kompetencje techniczne z miękkimi, są bardziej mobilne i zdolne do adaptacji. Pracownicy, którzy wcześniej inwestowali w rozwój osobisty, języki, kursy online, dziś mają większe szanse na znalezienie alternatywnego zatrudnienia. Problem pojawia się jednak w przypadku osób starszych, z wyspecjalizowanymi umiejętnościami, które trudno przenieść do innej branży.

Z punktu widzenia państwa konieczne są działania systemowe. Wsparcie dla osób tracących pracę nie może ograniczać się do zasiłków. Potrzebne są realne programy przekwalifikowania, współpraca z sektorem prywatnym, inwestycje w rozwój nowych kompetencji. Szczególnie ważne jest uruchomienie programów regionalnych w miastach i województwach dotkniętych dużymi redukcjami.

W najbliższych miesiącach kluczowe będą decyzje zarówno pracodawców, jak i władz centralnych. Możliwe są różne scenariusze. Jeśli firmy zrezygnują z dalszych cięć i zaczną inwestować w rozwój, rynek może się ustabilizować. Jeśli jednak fala zwolnień przeniesie się na kolejnych podwykonawców, małe i średnie przedsiębiorstwa, a równocześnie nie powstaną nowe miejsca pracy – Polska może wejść w dłuższy okres stagnacji.

Obecne wyzwania to nie tylko kryzys, ale i moment przełomowy. Od tego, jak zareagujemy, zależy, czy wyjdziemy z niego silniejsi i bardziej nowocześni, czy zubożeni o miejsca pracy, kompetencje i zaufanie społeczne.