W Niemczech narasta nowy typ zagrożenia wewnętrznego. Tym razem nie ze strony “prawicowego” ekstremizmu ani islamistycznych komórek, lecz z lewego krańca sceny politycznej. Militantni przedstawiciele ruchów skrajnie lewicowych, określający siebie mianem „autonomów”, coraz częściej sięgają po taktyki konfrontacyjne i przemocowe, których celem są symbole bogactwa i elity polityczno-gospodarcze.
Alarm wśród służb bezpieczeństwa podniesiono po doniesieniach o planowanych i już zrealizowanych atakach na ekskluzywne dzielnice mieszkaniowe, takie jak Grunewald w Berlinie. To, co jeszcze kilka lat temu uchodziło za retorykę marginalnych grup, dziś zamienia się w realne działania operacyjne, uderzające w tkankę społeczną i porządek publiczny.
Lewicowy ekstremizm w Niemczech ma długą historię, sięgającą lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, kiedy to działała Rote Armee Fraktion (RAF), organizacja terrorystyczna odpowiedzialna za porwania, zamachy bombowe i zabójstwa przedstawicieli establishmentu. Choć RAF została rozwiązana, a jej członkowie albo aresztowani, albo zginęli, jej duch ideologiczny nigdy całkowicie nie zaniknął. Współczesne środowiska autonomiczne kontynuują narrację walki z kapitalizmem, nierównościami społecznymi i – jak twierdzą – opresyjnym państwem prawa. Dla wielu z nich bogate dzielnice są nie tylko symbolem niesprawiedliwości społecznej, lecz także fizycznymi celami, które należy zaatakować, by wywołać społeczną reakcję.
Grunewald, dzielnica Berlina pełna luksusowych willi, ambasad i rezydencji należących do polityków, dyrektorów korporacji i celebrytów, znalazła się na celowniku tych radykalnych grup. Chociaż szczegóły ataków nie zostały podane do publicznej wiadomości, sam fakt ich przeprowadzenia wystarczył, by uruchomić działania urzędu ds. ochrony konstytucji. Dla służb to sygnał, że retoryka przeniosła się w fazę działania. W wewnętrznych raportach podkreśla się, że radykalizacja młodych członków środowisk lewicowych postępuje szybciej niż dotąd zakładano. Ułatwiają to media społecznościowe, zamknięte grupy komunikacyjne i poczucie bezkarności, które narasta szczególnie w środowiskach miejskich.
W niemieckiej opinii publicznej lewicowy ekstremizm przez lata był marginalizowany. Głównym wrogiem społeczeństwa miał być neonazizm, ruchy rasistowskie i prawicowi agitatorzy. Lewica uchodziła raczej za obrońcę mniejszości, siłę walczącą o prawa socjalne, a nie za potencjalne źródło przemocy. Ta percepcja uległa jednak zmianie, gdy w ostatnich latach doszło do podpaleń samochodów należących do funkcjonariuszy, ataków na komisariaty policji, fizycznych napaści na polityków uznawanych za przedstawicieli systemu oraz sabotażu infrastruktury miejskiej. Część mediów niezależnych i konserwatywnych ostrzegała, że tolerowanie przemocy symbolicznej w imię walki o sprawiedliwość społeczną może prowadzić do jej eskalacji w wymiarze fizycznym. Wydarzenia z Grunewaldu wydają się potwierdzać te obawy.
Motywacja ekstremistów wydaje się być prosta i zarazem niebezpieczna. W ich narracji bogaci nie są tylko uprzywilejowani – są wrogami ludu, winowajcami wszystkich społecznych patologii. Ich rezydencje są nie tylko miejscem zamieszkania, ale też symbolami ucisku. Zamachy na nie mają spełniać funkcję performatywną – pokazać, że nierówności mają swoją cenę i że elity nie mogą czuć się bezpiecznie w swoich enklawach luksusu. Przemoc staje się więc środkiem komunikacji politycznej, brutalną formą manifestu.
Taka postawa niesie ze sobą poważne zagrożenia. Po pierwsze, podważa zaufanie społeczeństwa do państwa jako gwaranta bezpieczeństwa. Jeśli elity nie mogą czuć się bezpieczne, to co z przeciętnym obywatelem? Po drugie, otwiera drogę do niebezpiecznego precedensu: normalizacji przemocy jako środka wyrażania niezadowolenia społecznego. Po trzecie, prowokuje reakcję zwrotną – zarówno ze strony służb, jak i środowisk prawicowych, które mogą wykorzystać sytuację do wzmacniania własnych narracji o zagrożeniu ze strony lewicy. Ostatecznie najbardziej cierpi na tym przestrzeń wspólna – debata publiczna, zaufanie społeczne i poczucie stabilności.
Reakcja niemieckiego państwa musi być wyważona. Z jednej strony potrzebna jest zdecydowana odpowiedź operacyjna – identyfikacja i neutralizacja komórek planujących zamachy, obserwacja środowisk radykalnych, zwiększenie obecności służb w potencjalnych celach ataków. Z drugiej – konieczne jest zrozumienie źródeł radykalizacji. Wysokie koszty życia, kryzys mieszkaniowy, rosnące poczucie niesprawiedliwości – wszystko to tworzy podatny grunt dla ideologii głoszącej bunt i zemstę. Walka z ekstremizmem nie może ograniczać się do policyjnych interwencji. Musi iść w parze z polityką społeczną, która daje młodym ludziom alternatywy wobec radykalizmu.
Nie bez znaczenia jest też rola mediów. Przekaz, który z jednej strony alarmuje o zagrożeniu, a z drugiej sensacyjnie eksponuje działania ekstremistów, może prowadzić do efektu odwrotnego – inspiracji, a nawet poczucia sprawczości wśród potencjalnych naśladowców. Potrzeba dziennikarstwa odpowiedzialnego, które nie ignoruje problemu, ale też nie robi z niego spektaklu. Lewicowy ekstremizm nie powinien być ani trywializowany, ani demonizowany – powinien być analizowany i wyjaśniany w kontekście szerszych procesów społecznych.
W Niemczech istnieją już instrumenty prawne i instytucjonalne, które pozwalają na monitorowanie ruchów radykalnych. Federalny Urząd Ochrony Konstytucji od lat prowadzi obserwację środowisk zarówno skrajnej prawicy, jak i lewicy. Problemem jest jednak często trudność w odróżnieniu działań o charakterze radykalnym od tych o charakterze przestępczym. Granica ta bywa rozmyta, szczególnie gdy przemoc jest usprawiedliwiana jako forma politycznego sprzeciwu. Właśnie dlatego niezbędne jest stworzenie jasnych kryteriów, które pozwolą reagować bez naruszania wolności obywatelskich.
Zamachy na bogate dzielnice to nie tylko akty wandalizmu – to ostrzeżenie, że społeczne napięcia osiągają poziom wrzenia. Gdy młodzi ludzie przestają wierzyć w możliwość zmiany poprzez protest, wybierają drogę konfrontacji. Gdy nie widzą perspektyw, sięgają po przemoc. Odpowiedź na to zjawisko nie może być jedynie represyjna. Musi być także strukturalna – poprzez edukację, wsparcie, uczestnictwo i dialog. Jeśli państwo tego nie zrozumie, kolejny atak może być tylko kwestią czasu. A wtedy ucierpi nie tylko kolejna willa w luksusowej dzielnicy, ale cały system, który przez lata gwarantował Niemcom względną stabilność i pokój społeczny.