„Jak widać, każdy ma swoją cenę” — ten gorzki komentarz Krzysztofa Bosaka na temat spotkania Sławomira Mentzena z Rafałem Trzaskowskim nie jest tylko prztyczkiem w nos partyjnego kolegi. To wyraźna sugestia: Mentzen prowadzi podwójną grę. Albo już się dogaduje z Platformą Obywatelską, albo co najmniej dopuszcza taką opcję, o ile mu się to politycznie opłaci.
Do rozmowy Mentzena z Trzaskowskim doszło w jednym z toruńskich pubów należących do Mentzena. Nagranie wrzucił Radosław Sikorski, podpisując je zgrabnym hasłem „Za Polskę, która łączy, nie dzieli”. Wyglądało to jak soft-promocja porozumienia ponad podziałami. Problem w tym, że wyborcy Mentzena nie kupują tej narracji. W ich oczach Trzaskowski i PO to uosobienie establishmentu, który miał zostać rozliczony, a nie obłaskawiony. Gdy więc zobaczyli swojego lidera przy jednym stole z wrogiem, nie padli na kolana. Raczej złapali się za głowę.
Krzysztof Bosak, komentując sprawę w Kanale Zero, nie krył irytacji:
„Ja bym na finiszu kampanii z politykami innej partii na piwo nie szedł, zwłaszcza w miejsce publiczne, bo to oczywiste, że będzie to wykorzystywane politycznie. Jak widać, każdy ma swoją cenę.”
To nie tylko krytyka nieostrożności. To zarzut, że Mentzen kalkuluje. Że rozgrywa szachy z Platformą, bo wierzy, że na dłuższą metę mu się to opłaci. I tu warto przyjrzeć się tej kalkulacji.
Wbrew pozorom, Mentzenowi mogło się bardziej opłacać nie wejść w koalicję z PiS-em, mimo że ta partia wygrała ostatnie wybory. Dlaczego? Bo uważa, że PiS jest dziś w fazie schyłkowej. Przegrali władzę, tracą wpływy, konflikt wewnętrzny narasta. Mentzen może zakładać, że partia Kaczyńskiego się rozpadnie lub przekształci. A wtedy Konfederacja może zająć jej miejsce — jako nowa siła prawicowa, czysta od „ośmiu lat” i skandali.
W tym kontekście warto spojrzeć również na sprawę Karola Nawrockiego. Mentzen wstrzymał się od udzielenia poparcia. Dlaczego? Bo po co ratować człowieka kojarzonego z PiS, skoro jego polityczne zniknięcie może tylko umocnić przekaz: „Konfederacja to nie PiS. My jesteśmy inni”.
To może nie jest polityczny realizm — to polityczny cynizm.
Pojawiło się jednak coś, co mogło zmienić reguły gry. Nagranie ze spotkania w pubie Mentzen, które pokazuje reakcję jego własnych fanów i klientów. Zamiast entuzjazmu — konsternacja. W komentarzach: rozczarowanie, niezrozumienie, a czasem czysta złość. I to nie trolle z lewicy. To jego ludzie.
Może więc Mentzen przeliczył się co do nastrojów. Może jego kalkulacja — że elektorat łyknie pragmatyzm, że liczy się tylko wynik — jest oderwana od rzeczywistości. W polityce nie wystarczy liczyć głosy. Trzeba jeszcze wiedzieć, kto je daje.
Bosak powiedział to brutalnie, ale szczerze. Każdy ma swoją cenę. Problem w tym, że wyborcy też. I jeśli Mentzen będzie wyglądał na kogoś, kto sprzedaje swoje zasady, to wyborcy wystawią mu rachunek szybciej, niż zdąży wynegocjować nową koalicję.