Warszawski sąd podjął decyzję i odmówił wydania Wołodymyra Żurawlowa stronie niemieckiej. Sędziowie jednocześnie uchylili jego tymczasowy areszt. Obywatel Ukrainy był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania, podejrzewany przez Niemców o udział w wysadzeniu gazociągu Nord Stream. Polska jednak uznała, że nakaz nie spełnia wymogów, a okoliczności sprawy budzą poważne wątpliwości.
Postępowanie ekstradycyjne rozpoczęło się po godz. 11. Żurawlow został doprowadzony na salę sądową z aresztu. Sędzia rozpoczął uzasadnienie od jednoznacznej deklaracji:
„Po pierwsze, jest pan wolny. Wniosek władz niemieckich o wydanie Wołodymyra Ż. nie zasługuje na uwzględnienie. Na wstępie należy z całą mocą podkreślić, że przedmiotem postępowania nie jest ustalenie, czy ścigany dopuścił się zarzucanego mu przez stronę niemiecką czynu, a jedynie, czy czyn może stanowić podstawę do wykonania Europejskiego Nakazu Aresztowania.”
Podkreślono, że sąd polski nie dysponuje żadnymi dowodami źródłowymi, a strona niemiecka przekazała jedynie ogólne, formalne informacje.
„Ten niemiecki nakaz jest poprawnie sporządzony, ale wbrew informacjom podawanym w niektórych mediach informacje przesłane przez stronę niemiecką dotyczące samego czynu zmieścić można na jednej stronie papieru A4.”
To stwierdzenie dobrze oddaje, jak mało konkretnych danych Niemcy przekazali stronie polskiej. Choć Europejski Nakaz Aresztowania jest narzędziem współpracy sądowej, nie może być używany mechanicznie. Sędzia przypomniał, że sąd musi ustalić, czy istnieją przeszkody do ekstradycji. A obrona jasno wskazywała, że takie przeszkody są.
„Zdaniem obrony miałoby to wynikać z politycznego kontekstu tej sprawy i głębokiego upolitycznienia sądów niemieckich.”
Powyższy argument nie był nowy. Obrona od początku podnosiła kwestie ryzyka naruszenia praw człowieka oraz obaw o niezależność procesu w Niemczech. Nie chodziło zatem o kwestionowanie legalności samego ENA, lecz o okoliczności, w jakich miałby on zostać wykonany.
– Za wojnę sprawiedliwą bellum iustum uznać należy wojnę, która ma doprowadzić ostatecznie do zwycięstwa dobra. Wówczas jednak musi być prowadzona tylko w celu pokonania zła i nie być nastawiona na podboje. Winna mieć na celu odzyskanie bezprawnie utraconej własności, terytoriów lub obronę ojczyzny. Być prowadzona z chęci osiągnięcia pokoju i nie może być prowadzona z nienawiści, żądzy zemsty ani chciwości, a jedynie z miłości do ojczyzny, sprawiedliwości i wierności wobec swojego państwa. Wszystkie te warunki niewątpliwie spełnia Ukraina w walce z rosyjską agresją i ludobójstwem. Ukraińscy żołnierze i wszyscy działający w ramach sił zbrojnych Ukrainy, także sił specjalnych albo na zlecenie sił specjalnych, nie mogą być uznawani za terrorystów czy sabotażystów. Realizując wszelkimi sposobami cel, jakim jest obrona ich ojczyzny, osłabiają wroga. Wysadzenie infrastruktury krytycznej dowolnego państwa w czasie pokoju przez wrogie służby specjalne czy grupy terrorystyczne są sabotażem i stanowią przestępstwo sabotażu. Natomiast tego samego rodzaju działania podejmowane przez siły zbrojne, w tym siły specjalne w czasie wojny, ale wojny sprawiedliwej, obronnej na infrastrukturze krytycznej agresora nie są sabotażem, a działaniem militarnym o charakterze dywersji, które w żadnym razie przestępstwami być nie mogą. Innymi słowy, Ukraina, o ile to Ukraina i jej siły specjalne, w tym ścigany, czego sąd nie przesądza, zorganizowała zbrojną misję zniszczenia rurociągów wroga, działania te nie były bezprawne. Przeciwnie. Były uzasadnione, racjonalne i sprawiedliwe – mówił też sędzia.
Wcześniej, 6 października, sąd przedłużył tymczasowy areszt do 9 listopada, jednak zamiast wnioskowanych 100 dni ograniczył go do 40.
„Podstawą do przedłużenia tymczasowego aresztowania są przepisy wiążące Polskę w zakresie europejskiego nakazu aresztowania” – informowała wówczas sędzia Anna Ptaszek.
Już wtedy widać było ostrożność ze strony sądu i niechęć do nadmiernie długiego zatrzymania podejrzanego bez wyraźnych podstaw dowodowych. Obrońca natychmiast złożył zażalenie na to postanowienie, domagając się całkowitego uchylenia aresztu.
W ostatnim etapie postępowania sąd ostatecznie przychylił się do argumentacji obrony i unieważnił wniosek niemiecki. Obrońca Żurawlowa nie krył zadowolenia:
„Jesteśmy bardzo zadowoleni, że sąd nie tylko uwzględnił dzisiaj argumentację obrony, ale w ogóle poszedł dalej w zakresie możliwości ścigania obywateli Ukrainy.”
Dodał również:
„To jest jeden z ważniejszych dni w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. (…) Żaden obywatel Ukrainy nie może być ścigany, ani skazany na terenie Unii Europejskiej za działania wymierzone przeciwko Rosji.”
W tych słowach wybrzmiewa szerszy kontekst sprawy – nie tylko prawny, ale także geopolityczny. Zdaniem obrony, działania Żurawlowa, jeśli miały miejsce, wpisywałyby się w antyrosyjski opór, a nie w działalność przestępczą.
Polska niezależność w cieniu geopolityki
Sprawa Żurawlowa to nie tylko test dla prawa, ale i sygnał polityczny. Niemcy — kraj, którego sądy wniosły o ekstradycję — są jednocześnie państwem szczególnie zaangażowanym w relacje z Rosją. Nord Stream był kluczowym elementem niemieckiej polityki energetycznej. Wysadzenie rurociągu miało znaczenie nie tylko techniczne, ale i strategiczne. W tym kontekście nie dziwi, że Niemcy chciały wskazać winnych, a jeśli sądzą, że to obywatel Ukrainy, nie zamierzali zwlekać. Problem w tym, że nakaz aresztowania opierał się na dokumentacji uznanej przez sąd polski za nieprzekonującą. To kluczowy moment, w którym prawo bierze górę nad politycznym naciskiem.
Premier Donald Tusk skomentował decyzję sądu lakonicznie:
„Polski sąd odmówił ekstradycji do Niemiec Ukraińca podejrzewanego o wysadzenie Nord Stream 2 i zwolnił go z aresztu. I słusznie. Sprawa zamknięta.”
W polityce międzynarodowej takie sprawy rzadko są “zamknięte”. Jednak ten komentarz wskazuje na to, że rząd nie zamierzał ingerować ani kwestionować niezależności sądu. Oponenci decyzji mogą wskazywać na potencjalne napięcia z Berlinem. Istnieje też ryzyko, że Polska zostanie przedstawiona jako kraj nierealizujący europejskich zobowiązań. Ale to uproszczony obraz. Sąd wykonał obowiązek: rozpatrzył nakaz, ocenił przesłanki i wydał decyzję. Tyle i aż tyle.
Obrońca Żurawlowa podsumował to trafnie:
„Sygnał, jaki dzisiaj płynie z sądu jest właśnie taki, że prawo zawsze powinno stać po stronie osoby pokrzywdzonej, a nie być wykorzystywane instrumentalnie dla większych interesów.”
Ta sprawa może stać się punktem odniesienia w debacie o tym, gdzie kończy się współpraca europejska, a zaczyna bezrefleksyjna uległość. Europejski Nakaz Aresztowania jest mechanizmem zaufania. Ale zaufanie nie zwalnia z weryfikacji. Żurawlow nie został uznany za niewinnego – to ważne rozróżnienie. Sąd nie badał jego winy. Orzekł jedynie, że dokumentacja i okoliczności nie pozwalają na wydanie go do innego państwa.
Wszystko zaczęło się 26 września 2022 roku. Tego dnia stacje pomiarowe na terenie Szwecji i Danii zarejestrowały dwie podwodne eksplozje w pobliżu gazociągów Nord Stream 1 i 2. Pierwszy wybuch odnotowano o godzinie 2:03 w nocy, drugi o 19:04 wieczorem. Późniejsze obserwacje z powietrza potwierdziły wycieki gazu do Morza Bałtyckiego.
Natychmiast pojawiły się sugestie o sabotażu. Zachodnie media i niektórzy europejscy politycy zaczęli sugerować, że za atakiem mogła stać Rosja, próbując w ten sposób siać chaos, wywoływać strach i eskalować presję energetyczną w związku z trwającą wojną przeciwko Ukrainie.
Z czasem jednak narracja zaczęła się komplikować. Po miesiącach dziennikarskiego śledztwa redakcja „Washington Post” podała, że za sabotażem miały stać ukraińskie Siły Operacji Specjalnych. Zniszczenie trzech z czterech nitek gazociągów miało być celowym działaniem w ramach szeroko zakrojonej wojny z rosyjskimi interesami ekonomicznymi.
W momencie ataku wojna już trwała – rosyjska agresja nad Dnieprem trwała od lutego 2022. Europa, a w szczególności Niemcy, przez lata kupowały ogromne ilości rosyjskiego gazu, co przekładało się na miliardy euro rocznie trafiające do Moskwy. Pieniądze te, jak szeroko komentowano, zasilały machinę wojenną Władimira Putina. Z tej perspektywy uszkodzenie Nord Stream było nie tylko ciosem w infrastrukturę, ale też próbą przecięcia finansowego dopływu do rosyjskiego budżetu wojennego.