4 października 2025
Wydarzenia

Archeolog: “To, co znaleźliśmy w Jedwabnem, nie pokrywa się z żadnymi oficjalnymi zeznaniami”

Wystąpienie prof. dr hab. Małgorzaty Grupy, archeolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, to jeden z najmocniejszych głosów dotyczących wydarzeń w Jedwabnem. Przez wiele lat temat ten funkcjonował w przestrzeni publicznej w sposób jednostronny, oparty przede wszystkim na relacjach świadków oraz ustaleniach śledztwa IPN.

Jednak prof. Grupa, bazując na swoim doświadczeniu z prac ekshumacyjnych w Charkowie, Katyniu, Sobiborze i Bełżcu, weszła w przestrzeń Jedwabnego z warsztatem naukowca, który ufa ziemi bardziej niż dokumentom.

„Dopiero jak trafiliśmy tam, to słowo ludobójstwo nabrało zupełnie innego wydźwięku” – wspominała, odnosząc się do ekshumacji w Charkowie. – „Gdy się stoi nad mogiłą zbiorową, gdzie jest tysiąc szczątków naszych oficerów, to przychodzą naprawdę przeróżne refleksje”.

To właśnie doświadczenia z tamtych prac, a także zdobyta praktyka w konserwacji szczątków i tkanin, pozwoliły Grupie i jej zespołowi rzetelnie ocenić, co naprawdę wydarzyło się w Jedwabnem. Kiedy zespół archeologiczny przyjechał na miejsce, ich celem było odnalezienie mogiły mężczyzn, którzy według zeznań świadków mieli nieść betonowego Lenina na kirkut i tam zginąć.

„Wszystkie wskazania według zeznań niby świadków – bo dla mnie to byli niby świadkowie – wskazywały, że mogiła zbiorowa powinna być na kirkucie. My z profesorem obejrzeliśmy nie wiem ile razy ten kirkut, ale na pewno nie było tam mogiły zbiorowej”.

Intuicja zespołu archeologów, oparta na doświadczeniu wiejskiego krajobrazu, doprowadziła ich do miejsca, gdzie rzeczywiście mogła stać stodoła. Już po 10 centymetrach kopania natrafili na fundamenty.

„Znaleźliśmy ten kamienny fundament, to szliśmy po śladzie tego fundamentu i dość szybko udało nam się odtworzyć zarys wielkości tej stodoły”.

Pierwotny plan zakładał prace tylko na zewnątrz budynku. Cała narracja opierała się bowiem na przekazie, że szczątki zostały wrzucone do dołów wokół stodoły. Tam też faktycznie odnaleziono spalone szczątki. Ale mężczyzn – tych wciąż nie było. W pewnym momencie, chcąc po prostu utrzymać porządek na placu badań, zapadła decyzja o rozpoczęciu wykopów wewnątrz stodoły. Nikt się nie spodziewał, co tam znajdą.

„Po 10 minutach kopania w środku stodoły chłopcy znaleźli ucho betonowe – stwierdziliśmy, że to jest ucho Lenina. Za chwilę znaleźliśmy tors, ale udało nam się to zakamuflować, że jeszcze nie było informacji, że w stodole coś się dzieje. No a za chwilę znaleźliśmy szczątki”.

Dzięki zgodzie rabina Ecksteina możliwe było przynajmniej częściowe odsłonięcie mogiły. I tu archeologia przemówiła pełnym głosem. Grupa, opierając się na doświadczeniach z Katynia i Charkowa, mogła rozpoznać przeprażone tkaniny: znak, że ciała były obecne w miejscu pożaru już przed jego rozpoczęciem.

„Wiedzieliśmy jedno: że ci mężczyźni zginęli przed spaleniem stodoły, w związku z tym, że tkaniny, które znaleźliśmy na samej powierzchni, były po prostu wyprażone”.

Temperatura pożaru, jak sugerowała, była wystarczająca, by wypalić jedynie górną warstwę – co świadczyło o tym, że ofiary znajdowały się tam już wcześniej. Analiza układu jamy grobowej wskazywała, że zwłoki były ułożone w dwóch rzędach, sięgających połowy długości stodoły.

„To było w 100% pewne, że ci mężczyźni musieli zginąć przed wpędzeniem do stodoły kobiet i dzieci. Więc to, co nam wymawiano, że oni jak barany stali… 60 facetów patrzyło, jak pięciu pijanych Polaków pali ich żony, dzieci i dziadków? To jest po prostu niemożliwe fizycznie”.

Oprócz szczątków odnaleziono też łuski – i to nie byle jakie.

„Na powierzchni tej stodoły łuski leżały. Polakom Niemcy nie dawali broni do ręki w czasie wojny. To jest po prostu niemożliwe. Nawet w zeznaniach nie było informacji, że Polacy strzelali”.

Wszystko wskazywało na to, że mężczyźni zostali zastrzeleni w stodole – a dopiero potem, już po ich śmierci, wpędzono tam kobiety i dzieci i spalono całość. Te informacje nigdy nie zostały oficjalnie opublikowane. Prace ekshumacyjne zostały przerwane pod wpływem nacisków zewnętrznych. Zdaniem prof. Grupy – politycznych.

„Nie pozwolono nam nawet z zewnątrz sprawdzić jaka głębokość była tych szkieletów złożona w stodole, więc nie mogliśmy statystycznie policzyć czy to było około 60 czy nie”.

Zgromadzone dowody nie pasowały do obowiązującej wersji wydarzeń. Dlatego temat szybko ucichł. O tym, co naprawdę znaleziono, środowisko archeologiczne i historyczne przez lata nie mówiło publicznie. Dopiero w filmie dokumentalnym przygotowanym przez Wojciecha Sumlińskiego można było zobaczyć materiały z przerwanej ekshumacji, zdjęcia, film, relacje świadków.

„Ziemia nie kłamie. To, co my odkrywamy, jesteśmy w stanie określić, w jaki sposób ludzie zmarli, jak byli chowani. A to, co znaleźliśmy w Jedwabnem, nie pokrywa się z żadnymi oficjalnymi zeznaniami”.

W opinii Grupy, zeznania powojenne były zmanipulowane, a niektóre – wręcz wymuszone. Z jej wystąpienia jasno wynikało, że mamy do czynienia z brakiem rzetelnego dochodzenia.

„Nie wiemy nawet, ile było tych ofiar, bo nie pozwolono tego sprawdzić. Nie wiemy, jak zginęli. Nie wiemy, kto zabił”.

Podważyła także mit o religijnym zakazie ekshumacji, wskazując, że judaizm dopuszcza przenoszenie szczątków na kirkut lub do Izraela – jeśli tylko ma się pewność, gdzie się znajdują.

„To nie jest prawda, że ekshumacji nie można robić. Halacha mówi, że jeśli wiadomo, że spoczywają szczątki Żydów, to należy je przenieść. A kirkut jest kilkanaście metrów dalej. To jedyne miejsce, gdzie nie pozwalają na ekshumację”.

Na końcu wystąpienia Grupa mówi z determinacją, że będzie mówić o tym otwarcie. Od 2019 roku, po latach milczenia, decyduje się przekazywać te informacje publicznie.

„Jak ktoś mi w 2001 roku mówi, że Polacy przyczynili się do Holokaustu, to we mnie się gotowało. Przyrzekłam sobie, że przyjdzie taki czas, kiedy będę mówić o tym otwarcie. I teraz to robię”.

Wystąpienie prof. Grupy to nie tylko relacja z badań archeologicznych. To apel o uczciwość, o rzetelną historię, o szacunek dla ofiar i o zgodę na zadanie podstawowych pytań: kto zginął, ilu ich było, kto ich zabił? Bo bez odpowiedzi na te pytania, historia Jedwabnego pozostanie nie tylko nierozwiązanym śledztwem, ale też raną w świadomości społecznej – raną, która wciąż się sączy.