Węgry stanęły w otwartym konflikcie z Komisją Europejską, grożąc pozwem przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Powodem jest planowany zakaz importu rosyjskiego gazu, który Bruksela forsuje jako element polityki uniezależnienia energetycznego od Moskwy. Dla rządu Viktora Orbána to nie tylko zagrożenie dla bezpieczeństwa energetycznego kraju, ale przede wszystkim jawne pogwałcenie unijnych traktatów oraz naruszenie zasady jednomyślności w sprawach polityki zagranicznej.
Węgierski minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó ostro skrytykował decyzję Komisji, określając ją mianem:
„bezprecedensowego skandalu”
i zapowiadając zdecydowaną reakcję:
„Nie zaakceptujemy sytuacji, w której Bruksela decyduje o naszych narodowych interesach.”
Słowa te padły zaledwie dzień po ogłoszeniu przez Komisję planu całkowitego odcięcia się od rosyjskiego gazu przed rokiem 2027 – planu popieranego głównie przez zachodnioeuropejskie państwa członkowskie.
W centrum sporu znajduje się interpretacja traktatów unijnych. Według Węgier, decyzje dotyczące polityki zagranicznej, a więc także sankcji, mogą być podejmowane wyłącznie jednomyślnie przez wszystkie państwa członkowskie. Zakaz importu gazu z Rosji, choć formalnie motywowany względami bezpieczeństwa energetycznego, w ocenie Budapesztu jest faktycznie ukrytą sankcją polityczną – a tym samym wymaga jednomyślnego poparcia, którego nie uzyskano. Jak podkreślił Szijjártó podczas spotkania w Luksemburgu:
„To nie jest kwestia handlowa – to zakamuflowana sankcja. A traktaty europejskie są w tej sprawie jednoznaczne: decyzje tego typu wymagają jednomyślności.”
Argumentacja Węgier nie opiera się wyłącznie na zapisach prawnych, ale także na realnych obawach o przyszłość gospodarki kraju. Budapeszt ma podpisany długoterminowy kontrakt z rosyjskim Gazpromem, obowiązujący do 2036 roku. Umowa ta gwarantuje Węgrom nie tylko stabilne dostawy, ale także przewidywalne ceny. Zerwanie tego kontraktu – wymuszone przez Brukselę – oznaczałoby dla kraju natychmiastowy wstrząs ekonomiczny. Ceny energii poszybowałyby w górę, fabryki musiałyby ograniczyć lub wstrzymać produkcję, a konkurencyjność przemysłu zostałaby poważnie osłabiona.
Eksperci lokalni ostrzegają, że w przypadku konieczności importu droższego gazu skroplonego z terminali europejskich – których ceny uzależnione są od wahań rynku międzynarodowego – koszty energii na Węgrzech mogłyby się podwoić. Taki scenariusz oznaczałby ogromne obciążenie nie tylko dla przemysłu, ale przede wszystkim dla gospodarstw domowych. W ocenie wielu komentatorów, byłoby to de facto przeniesienie ciężaru transformacji energetycznej z bogatszych państw Zachodu na mniej zamożne kraje Europy Środkowej.
Rząd Viktora Orbána stanowczo zapowiada, że nie pozwoli na realizację tego scenariusza. Premier jasno zadeklarował:
„Nie pozwolimy, by ideologiczne decyzje podejmowane w Brukseli zrujnowały węgierską gospodarkę i ukarały nasze społeczeństwo.”
Tym samym Węgry wpisują się w coraz bardziej widoczną oś podziału w Unii Europejskiej: między zwolennikami dalszej centralizacji decyzji w Brukseli a państwami, które bronią swojej suwerenności i prawa do samodzielnego kształtowania polityki gospodarczej.
Z perspektywy Komisji Europejskiej argumenty Budapesztu nie znajdują uznania. Komisarz ds. energii Dan Jørgensen stwierdził, że zakaz importu rosyjskiego gazu jest:
„całkowicie legalny”
„odpowiada na potrzebę zmniejszenia zależności od niewiarygodnego partnera.”
Przewodnictwo duńskie w Radzie Unii Europejskiej dodało, że:
„państwa członkowskie mają pełne prawo skierować sprawę do sądu, jeśli uznają to za konieczne.”
W praktyce jednak oznacza to, że Komisja jest gotowa na spór prawny i nie zamierza cofać się ze swojej pozycji.
To, co dla Brukseli jest działaniem na rzecz wspólnego bezpieczeństwa i solidarności energetycznej, dla Węgier jest przejawem coraz bardziej niepokojącego dryfu Unii Europejskiej w stronę centralistycznego, ideologicznego superpaństwa. W ocenie wielu obserwatorów, obecny spór pokazuje, że ostrzeżenia Viktora Orbána, formułowane od lat, przestają być tylko retoryką, a stają się realnym opisem procesów zachodzących w Unii.
Możliwość zaskarżenia decyzji Komisji przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej teoretycznie istnieje, jednak wszyscy zdają sobie sprawę, że postępowanie może ciągnąć się latami. Tymczasem skutki zakazu byłyby odczuwalne niemal natychmiast. Dlatego dla Budapesztu sprawa ma wymiar nie tylko prawny, ale także symboliczny – to walka o model Unii Europejskiej opartej na suwerennych narodach, w której instytucje unijne są służebne wobec interesów państw członkowskich, a nie odwrotnie.
W tle tego konfliktu przebija się jeszcze jedna ważna kwestia tj. zaufanie do instytucji unijnych i zdolność Unii do utrzymania spójności w czasach kryzysu. Dla wielu państw Europy Środkowej i Wschodniej, które przez dekady zmagały się z dominacją Związku Radzieckiego, centralizacja decyzji w Brukseli budzi naturalny sceptycyzm. Gdy decyzje zapadają bez uwzględnienia lokalnych realiów i potrzeb, pojawia się poczucie marginalizacji i braku wpływu na kierunek wspólnoty.
Węgierski opór wobec zakazu rosyjskiego gazu to zatem nie tylko spór o energię. To sygnał, że dalsza integracja europejska, jeśli ma mieć poparcie wszystkich państw członkowskich, musi odbywać się na zasadzie konsensusu, a nie forsowania rozwiązań przez większość. Bruksela, forsując zakaz bez zgody wszystkich, ryzykuje nie tylko porażkę prawną, ale także osłabienie legitymacji całego projektu europejskiego.
Niezależnie od tego, czy Węgry ostatecznie zdecydują się pozwać Komisję, jedno jest pewne: spór ten ujawnił głębokie pęknięcie w Unii. Są państwa gotowe do szybkiego zerwania wszelkich więzi z Rosją, niezależnie od kosztów. Ale są też kraje, które patrzą na tę decyzję przez pryzmat narodowych interesów, stabilności ekonomicznej i społecznej. Ta różnica podejść nie jest nowa, ale obecny kryzys energetyczny stawia ją w ostrym świetle. Węgry nie zamierzają ustąpić. Budapeszt traktuje ten konflikt jako próbę sił – nie tylko o prawo do tańszego gazu, ale przede wszystkim o kształt przyszłej Unii Europejskiej. Czy będzie to wspólnota równych narodów, czy centralizowane superpaństwo – to pytanie, które coraz częściej stawiają nie tylko Węgrzy.
