Dziennik Narodowy Blog Eseje polityczne Rafał Skórniewski: Czterodniowy tydzień pracy? Nie tędy droga!
Eseje polityczne

Rafał Skórniewski: Czterodniowy tydzień pracy? Nie tędy droga!

W ostatnich miesiącach temat czterodniowego tygodnia pracy stał się jednym z najgorętszych punktów debaty publicznej w Polsce.

Inspirowani pilotażowymi programami przeprowadzanymi w Irlandii, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii przedstawiciele Lewicy w Sejmie kilkakrotnie zgłaszali projekty ustaw skracające wymiar czasu pracy do 32 godzin tygodniowo przy zachowaniu pełnej pensji. Podobne postulaty wysunęły NSZZ „Solidarność” i OPZZ, wskazując na potrzebę ochrony pracowników przed wypaleniem zawodowym oraz poprawy jakości życia.

Ekonomiczne konsekwencje i ryzyka

Administracyjne ograniczenie tygodnia pracy do czterech dni bez redukcji wynagrodzeń oznacza, że koszt jednostkowej godziny pracy wzrasta o około 25 procent. To bezpośrednio przekłada się na ceny finalne oferowanych dóbr i usług, bo przedsiębiorcy muszą zrekompensować wyższy nakład pracy ludzkiej. W sektorach o niskiej elastyczności popytu, takich jak spożywczy handel detaliczny czy gastronomia bliskiego kontaktu, konsumenci szybko odczują wzrost cen. W rezultacie przedsiębiorstwa muszą wybierać między obniżeniem marży a ryzykiem utraty klientów, co może prowadzić do pogorszenia wyników finansowych lub wycofania się z części rynków.

Małe i średnie firmy, które operują często na granicy rentowności, nie dysponują buforem finansowym pozwalającym na jednorazowe przetasowania budżetowe. Już sama konieczność reorganizacji grafików, przeszkolenia pracowników i wdrożenia nowych systemów zarządzania czasem generuje koszty sięgające dziesiątek tysięcy złotych. Dla niektórych przedsiębiorców inwestycja w krótszy tydzień może oznaczać rezygnację z innych strategicznych działań – na przykład z finansowania badań i rozwoju produktów czy rozbudowy kanałów sprzedaży. To z kolei ogranicza zdolność MŚP do konkurowania z większymi podmiotami krajowymi i zagranicznymi, które łatwiej zniosą chwilowy wzrost wydatków.

Na poziomie makroekonomicznym narzucenie czterodniowego tygodnia może wywołać presję inflacyjną. Wyższe koszty pracy pracodawcy próbują przerzucić na konsumentów, co przy nieelastycznym popycie zwiększa ogólny poziom cen. Jednocześnie wzrost płac nominalnych  bez wzrostu produktywności podnosi koszty prowadzenia działalności w całej gospodarce, a firmy zmuszone są renegocjować kontrakty z dostawcami, generując kolejny impuls inflacyjny. Gdyby takie rozwiązanie przyjęły dwa lub trzy główne sektory, mogłoby to zainicjować efekt kaskadowy, w którym coraz więcej branż podnosiłoby ceny, aby uniknąć spadku marż, a to z kolei odbiłoby się na sile nabywczej gospodarstw domowych.

Z drugiej strony, wyższy koszt jednostkowy pracy może zaburzyć równowagę na rynku zatrudnienia. Pracownicy gotowi świadczyć pracę w tradycyjnym wymiarze mogą zostać zmuszeni do podejmowania dodatkowych etatów lub zleceń w nieformalnej gospodarce, aby utrzymać dotychczasowy poziom przychodów. Narasta więc zjawisko pracy na czarno lub na tzw. umowach śmieciowych, tak przecież nielubianych przez lewicę. Dochodzi ponadto poważne ryzyko zarówno dla stabilności dochodów osób zatrudnionych, jak i dla całego systemu ubezpieczeń społecznych, którego przychody maleją wraz z erozją podstawy składkowej.

Znaczące różnice w charakterze i rytmie pracy sprawiają, że skutki czterodniowego tygodnia nie rozkładają się równomiernie. W przemyśle wytwórczym, gdzie linia produkcyjna działa bez przerwy, konieczne jest zorganizowanie dodatkowych zmian, co pociąga za sobą wzrost kosztów nadgodzin i opłat za pracę zmianową. W sektorze usług non-stop (opieki zdrowotnej, transportu czy energetyki) nie da się „zamknąć na dzień”, dlatego pracodawcy będą zmuszeni do zatrudniania większej liczby pracowników lub wynagradzania za dyżury, co doprowadzi do dalszego wzrostu wydatków operacyjnych. Dla firm konkurujących na rynkach międzynarodowych wyższe koszty pracy w Polsce mogą oznaczać utratę konkurencyjności. Eksporterzy, aby pozostać opłacalnymi, muszą albo przenieść część produkcji do krajów o niższych kosztach pracy, albo inwestować w drogie linie automatyczne. W obu przypadkach skutek jest podobny: albo spada lokalne zatrudnienie, albo rośnie zadłużenie firm inwestujących w kapitał technologiczny. To z kolei może odbić się na bilansie handlowym, jeśli krajowe przedsiębiorstwa wycofają się z konkurencyjnych segmentów rynku światowego.

Należy również pamiętać o wpływie na finanse publiczne. Mniej przepracowanych godzin oznacza niższe wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych i składek na ubezpieczenia społeczne. Choć wyższa stawka godzinowa może w teorii podnieść nominalne przychody pracowników, to jednak zmniejszenie łącznej liczby przepracowanych godzin per capita przekłada się na mniejszą podstawę wymiaru składek ZUS i niższe wpływy do budżetu państwa. W dłuższej perspektywie powoduje to większą presję fiskalną – rząd będzie musiał szukać oszczędności lub dodatkowych źródeł dochodów, co często oznacza podwyżki podatków pośrednich.

Ważnym ryzykiem jest przyspieszona automatyzacja i offshoring. Wyższe koszty pracy skłaniają przedsiębiorców do inwestowania w robotykę, sztuczną inteligencję i zlecanie usług do zagranicznych dostawców. Choć z perspektywy efektywności jest to naturalna reakcja, to na poziomie społecznym prowadzi do kurczenia się tradycyjnych miejsc pracy. W rezultacie Polska mogłaby utracić część kapitału ludzkiego, gdyż specjaliści przenosiliby się do sektorów rosnących w siłę lub za granicę, a krajowy rynek pracy doświadczyłby głębszej restrukturyzacji niż w scenariuszu bez skróconego tygodnia. Ponadto warto zaznaczyć, że wyższe koszty pracy wpływają na dostępność taniego kapitału obrotowego. Banki i instytucje finansowe, widząc wzrost ryzyka operacyjnego i mniejszą płynność w segmentach dotkniętych regulacją, mogą zaostrzyć warunki kredytowania dla MŚP. Wyższe oprocentowanie pożyczek i krótsze terminy spłaty dodatkowo obciążają przedsiębiorców, co może skutkować zahamowaniem ekspansji rynkowej i utratą nowych kontraktów zarówno w kraju, jak i za granicą.

Wolnorynkowe podejście i propozycje rozwiązań

Wolny rynek osiąga najlepsze rezultaty, gdy pracodawcy i pracownicy wspólnie kształtują warunki zatrudnienia. Zamiast sztywnego narzucania czterodniowego tygodnia, znacznie skuteczniejsze jest wprowadzenie modelu ROWE (Results-Only Work Environment – środowiska pracy nastawionego wyłącznie na wyniki), w którym najważniejsza jest realizacja zdefiniowanych celów, a nie liczba przepracowanych godzin. W praktyce oznacza to, że zespoły same ustalają, jakie efekty chcą osiągnąć w określonym czasie, a menedżer ocenia jedynie stopień wykonania tych zadań. Dzięki temu to, kto kończy pracę w czwartek przed południem, a kto dopiero w piątek wieczorem, zależy wyłącznie od tempa i jakości realizowanych zadań. Firmy, które wdrożyły ROWE, odnotowują spadek absencji, niższą rotację pracowników oraz wzrost innowacyjności, ponieważ kadra ma poczucie autonomii i większą motywację do realizacji kluczowych wskaźników.

Drugim ważnym elementem jest elastyczny czas pracy połączony z modelem hybrydowym, który udowodnił swoją skuteczność w okresie tzw. pandemii. Gdy pracownicy mogą samodzielnie dobierać godziny rozpoczęcia i zakończenia dnia pracy oraz decydować, ile dni w tygodniu spędzają w biurze, ich satysfakcja i produktywność rosną. Eliminacja codziennych dojazdów oszczędza im średnio godzinę dziennie, którą mogą przeznaczyć na zadania zawodowe lub regenerację. W przedsiębiorstwach finansowych i doradczych wideokonferencje oraz cyfryzacja dokumentów stały się na stałe elementem codziennej pracy, co pozwoliło znacząco ograniczyć koszty wynajmu powierzchni biurowych i przekierować oszczędności na rozwój nowych usług. Badania wewnętrzne wielkich korporacji wykazują ponadto spadek poziomu wypalenia zawodowego o kilkanaście procent, gdy pracownicy mają możliwość pracy zdalnej przynajmniej dwa dni w tygodniu.

Dobrowolne porozumienia zakładowe to kolejny sposób na elastyczność. Zamiast ogólnokrajowej regulacji, zespoły ustalają pomiędzy sobą i z kierownictwem optymalny układ dni roboczych. W branżach sezonowych – turystyce, rolnictwie, gastronomii nadmorskiej – okresy szczytowe wymagają pięciodniowego cyklu, a poza sezonem można skrócić tydzień do czterech dni bez spadku przychodów. Umawiając się na „wymianę” dni, pracownicy mogą odbierać wolne w miesiącach, gdy rynek jest mniej absorbujący, a w okresie wzmożonego popytu pracować intensywniej. Taki mechanizm nie tylko obniża koszty stałe, ale pozwala utrzymać pełne obłożenie personelu wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny.

Wsparcie państwa powinno polegać na zachętach, a nie przymusie. Ulgi podatkowe dla firm, które inwestują w automatyzację i systemy ERP, obniżają barierę wejścia dla MŚP i zwiększają ich konkurencyjność. Granty na szkolenia menedżerskie z zakresu zarządzania rozproszonym zespołem oraz na warsztaty z agile’owych metodyk pracy umożliwiają kadrom kierowniczym skuteczne wdrażanie elastycznych rozwiązań. Unijne programy transformacji cyfrowej można przeznaczyć na pilotaże elastycznego czasu pracy w różnych regionach, co pozwoli wypracować i upowszechnić najlepsze praktyki.

Ważną rolę odgrywają nowoczesne narzędzia do współpracy i zarządzania projektami. Platformy takie jak Asana, Trello czy Jira w połączeniu z komunikatorami (Slack, Microsoft Teams) umożliwiają transparentne śledzenie postępów, szybką wymianę informacji i przejrzyste przydzielanie zadań. Regularne sprinty oraz retrospektywy pozwalają na bieżąco identyfikować wąskie gardła i wprowadzać korekty, co wyklucza presję „domykania” spraw w weekendy.

Psychologia elastyczności jest równie ważna jak jej logistyka. Pracownicy, którym powierzono decyzyjność w kwestii godzin pracy i struktury tygodnia, zyskują większe poczucie zaufania i odpowiedzialności. To z kolei sprzyja kreatywności, inicjatywie i proaktywnemu zgłaszaniu usprawnień. Badania pokazują, że autonomiczne zespoły są o 20–30 % bardziej skłonne do proponowania innowacji produktowych i optymalizacji procesów.

Partnerstwo społeczne jest fundamentem skutecznego wdrażania elastyczności. Dzięki temu wolnorynkowe mechanizmy samodzielnie dostosują się do specyfiki poszczególnych sektorów, a administracja skupi się na wyciąganiu wniosków i promowaniu najlepszych rozwiązań zamiast nakładania sztywnych przepisów. Taka strategia łączy elastyczność i innowacyjność z bezpieczeństwem pracowników, jednocześnie utrzymując konkurencyjność polskiej gospodarki na najwyższym poziomie.

Rafał Skórniewski

Exit mobile version