Gdy Europa Zachodnia pogrąża się w kryzysie energetycznym i rosnących kosztach życia, brukselscy urzędnicy z zapałem wdrażają kolejne „zielone” pomysły, których skutki uderzają w realne gospodarki krajów takich jak Polska. Jedną z pierwszych ofiar tej ideologicznej wojny może być krajowy przemysł cementowy – strategiczny, zatrudniający tysiące osób i kluczowy dla każdej inwestycji infrastrukturalnej.
Cement to nie fanaberia – to fundament cywilizacji. Nie zbudujesz bez niego dróg, mostów, mieszkań, szpitali ani oczyszczalni ścieków. To nie sektor, który można „zdekarbonizować” z dnia na dzień, jakby chodziło o zamianę słomek plastikowych na papierowe. A jednak, według unijnej logiki, produkcja cementu to wróg numer jeden – emituje CO₂, więc musi zostać przekształcona, przeregulowana, obciążona opłatami i… stopniowo wyparta. Efekty? Już widać je w Polsce.
Tani cement z Ukrainy i Afryki – efekt uboczny unijnych regulacji
Bruksela nakłada kolejne opłaty na przemysł w UE, a jednocześnie szeroko otwiera granice dla towarów spoza Unii. Import cementu z Ukrainy, Turcji, Egiptu czy Maroka do Polski rośnie w zatrważającym tempie:
- Import z Ukrainy w ciągu 5 lat wzrósł o 3000%.
- W 2024 roku przekroczył 650 tys. ton, a w 2025 roku może sięgnąć miliona ton.
- Cement z importu jest tańszy o 30–40% – nie przez jakość, lecz brak opłat za emisje CO₂ i luźne normy środowiskowe.
Z jednej strony UE zmusza naszych producentów do ponoszenia kosztów neutralności klimatycznej, z drugiej – wpuszcza na wspólny rynek towary, które są tańsze, bo… nie spełniają tych wymogów. To nie jest przypadek. To dowód na całkowite oderwanie polityki klimatycznej od rzeczywistości.

Dekarbonizacja? Raczej deindustrializacja
Brukselskie slogany o „zielonej transformacji” brzmią dobrze na konferencjach, ale w praktyce oznaczają coś innego: likwidację przemysłu ciężkiego w UE. Polska branża cementowa już zainwestowała miliardy w ograniczenie emisji CO₂ – i to realnie, nie na papierze. Od 1990 roku emisje spadły o ponad 30%.
Ale to za mało dla unijnych technokratów. Teraz oczekują, że w ciągu dekady każda cementownia wdroży technologię CCS – wychwytywania i składowania CO₂. Koszt? 400–500 mln euro na zakład. Czas realizacji? 8–10 lat. Infrastruktura do składowania CO₂ w Polsce? Nie istnieje. Bruksela nie oferuje ani pieniędzy, ani rozwiązań – tylko wymagania.
A jak wygląda to u naszych sąsiadów z Ukrainy czy Afryki Północnej? Nie mają żadnych takich wymogów, bo ich nie obowiązuje system EU ETS ani Zielony Ład. Mogą produkować tanio i bez przeszkód, a ich cement zalał już polski rynek.
Unia próbuje zasłonić się mechanizmem CBAM – podatkiem granicznym od emisji. W teorii ma wyrównać szanse między firmami z UE a importerami z zewnątrz. W praktyce? Działa wybiórczo, z opóźnieniem i pełen jest luk.
Import cementu z Ukrainy objęty jest wyjątkami, tłumaczonymi „pomocą w odbudowie kraju”. To piękny gest, tyle że realizowany kosztem tysięcy polskich miejsc pracy. CBAM to fikcja, dopóki nie obejmuje wszystkich i nie wyrównuje naprawdę kosztów środowiskowych. Dziś to raczej narzędzie PR niż realna ochrona rynku.
Dołóżmy do tego koszty energii. Przemysł cementowy zużywa ogromne ilości energii – cieplnej i elektrycznej. W Polsce są one jedne z najwyższych w całej Unii. To wynik wieloletnich zaniedbań, ale także efekt polityki unijnej: handlu emisjami, zamykania kopalń, nacisków na OZE bez zabezpieczenia stabilnych źródeł.
Cementownie nie mogą produkować w tempie słońca i wiatru. Potrzebują ciągłości, stabilności, przewidywalnych kosztów. Tego UE nie gwarantuje, przeciwnie – swoją polityką zmusza do ograniczeń, których nikt inny nie przestrzega.
Gdzie są politycy?
Branża cementowa apeluje: zatrzymajcie ten obłęd, zanim będzie za późno. Ale polityczna poprawność i strach przed „nie byciem ekologicznym” paraliżują debatę. Zamiast pragmatycznej rozmowy o bilansie ekonomicznym i bezpieczeństwie infrastrukturalnym, mamy ideologiczne mantry o „zielonym ładzie”.
Rząd Polski, zamiast stawiać twarde warunki Brukseli, często godzi się na kolejne regulacje. Tymczasem Czechy, Węgry, a nawet Niemcy potrafią twardo negocjować interes swoich sektorów strategicznych.
Co się stanie, jeśli cementownie upadną?
Scenariusz nie jest abstrakcyjny. Jeśli cementownie w Polsce padną:
- Każdy kilometr autostrady, każda szkoła i każde mieszkanie będą droższe.
- Polska stanie się zależna od cementu z krajów, które nie uznają norm UE.
- Tysiące osób straci pracę – od górników wapienia po kierowców betoniarek.
- Cała transformacja klimatyczna zakończy się większym śladem węglowym (import z Afryki = transport morski = więcej CO₂).
Nie ma czasu na debaty. Potrzeba zdecydowanych kroków:
- Wstrzymanie importu cementu z krajów nieobjętych systemem EU ETS – bez wyjątku dla „partnerów w odbudowie”.
- Zawieszenie unijnych wymogów dekarbonizacyjnych dla branż energochłonnych, dopóki nie powstanie infrastruktura CCS.
- Subsydia dla modernizacji zakładów, a nie tylko karanie za emisje.
- Pełne i skuteczne CBAM – bez dziur i wyjątków.
- Ochrona strategicznych sektorów gospodarki przed ideologicznym szaleństwem.
Podsumowanie: cement to test na rozsądek
Cement to test na to, czy Unia Europejska jest jeszcze wspólnotą równych państw i rozsądnej polityki przemysłowej, czy już tylko machiną ideologiczną oderwaną od rzeczywistości. Polska ma prawo i obowiązek chronić swoje firmy, swoje miejsca pracy i swoją suwerenność energetyczną i infrastrukturalną.
Jeśli pozwolimy na likwidację cementowni w imię dekarbonizacji za wszelką cenę, jutro możemy stracić kolejne sektory: hutnictwo, chemikalia, nawozy, transport. A wtedy Polska nie będzie już produkować – będzie tylko konsumować importowane produkty za cenę swojej niezależności.