Nie jesteśmy już obywatelami rynków. Jesteśmy cyfrowymi wasalami.
Te słowa Yanisa Varoufakisa, człowieka z przeciwnego nam bieguna ideologicznego – autora książki “Technofeudalizm, co zabiło kapitalizm”, brzmią dziś jak echo tego, co czuliśmy od dawna, choć nie potrafiliśmy jeszcze ubrać w słowa. Bo czyż nie widzimy, że coś głęboko złego stało się z kapitalizmem – tym, w co wierzyliśmy jako wolnościowcy, chrześcijanie, ludzie Zachodu?
Kapitalizm miał być systemem, który – oparty na własności, odpowiedzialności i wolnej wymianie – tworzy przestrzeń dla ludzkiej przedsiębiorczości i osobistego wzrostu. Ale to, co mamy dziś, to nie wolny rynek. To nie system prywatnych właścicieli w konkurencji. To system cyfrowych oligarchów, w których rękach skupiła się nie tylko gospodarka, ale także kultura, komunikacja i nawet nasze intymne relacje.
Kapitalizm się nie skończył. Został zdradzony
Varoufakis nie głosi końca kapitalizmu jako jego obalenia. On opisuje jego zdradę – stopniową, niemal niezauważalną kapitulację przed logiką platform.
„Kapitalizm nie został wyparty przez jakiś alternatywny system. Sam wypaczył się w coś nowego – technofeudalizm.”
I choć Varoufakis to człowiek lewicy, jego opis brzmi niemal jak echo konserwatywnego ostrzeżenia. Bo technofeudalizm to nie socjalizm – to nie nacjonalizacja przemysłu, nie redystrybucja. To władza bez odpowiedzialności. To panowie bez ziemi, ale z danymi. To folwarki bez płotów, ale z loginami.
Kiedyś właściciel ziemski znał swoje imię. Dziś to bezimienne konsorcja, algorytmy, które wiedzą o nas wszystko, my nie wiemy o nich nic.
„Amazon, Facebook, Google, Apple – nie są już firmami działającymi na rynku. One są rynkiem.”
To jedno z najbardziej uderzających stwierdzeń Varoufakisa. Bo rzeczywiście – platformy nie konkurują w rynku. One go zawłaszczyły. One ustalają warunki gry, są sędziami, graczami i właścicielami boiska jednocześnie.
Czy to jeszcze kapitalizm? My, ludzie przywiązani do wolności, rodziny i suwerenności, nie możemy nie dostrzegać, że ten system przekroczył granice. Że mamy do czynienia z nowym feudalizmem – tym razem nie opartym na własności ziemi, lecz na danych. Nie na sile fizycznej, lecz na cyfrowej manipulacji. To system, w którym nie można już nic naprawdę posiadać – można tylko korzystać, za pozwoleniem. Za subskrypcją. Za zgodą na przetwarzanie danych.
Użytkownik jako chłop pańszczyźniany
Nie jesteśmy klientami. Jesteśmy surowcem. Tak, my – nasze kliknięcia, nasze emocje, nasze wybory polityczne i seksualne – staliśmy się paliwem tego systemu. Varoufakis pisze brutalnie jasno: „Twoje dane nie są produktem. Ty jesteś produktem.” I to nie jest przesada. To jest opis rzeczywistości, która skrada się pod skórę codzienności.
W tym systemie człowiek nie jest osobą – jest punktem danych. Nie jest celem – jest środkiem do zwiększenia zaangażowania, czasu ekranowego, konwersji. Tak wygląda nowoczesna forma pańszczyzny: dobrowolna, przyklejona do dłoni w postaci smartfona.
Kapitalizm, kiedy był jeszcze osadzony w kulturze chrześcijańskiej, miał twarz. Był to system niedoskonały, ale rozpoznawalny – z ludzkimi relacjami, z etosem pracy, z lokalnością. Dziś wszystko to znika w globalnej mgle cyfrowych usług. I Varoufakis, mimo że nie sięga do pojęć Boga, wspólnoty czy narodu, trafia w samo sedno:
„Wolny rynek wymagał konsumentów, producentów, inwestorów. Technofeudalizm wymaga jedynie użytkowników i właścicieli platform.”
To prawda. System platformowy nie potrzebuje ludzi jako osób. Potrzebuje ich jako odbiorców treści. Jako klikaczy. Jako masy, którą da się profilować i sprzedać. A my – jeśli się nie obudzimy – przyjmiemy to jako normę. Jak dawni chłopi, którzy nie znali świata poza folwarkiem, tak i my zaczniemy wierzyć, że poza platformą nie ma życia.
Nowa waluta, nowy bat
W jednym z najmocniejszych fragmentów książki Varoufakis pisze o pieniądzu. Pokazuje, jak wielka rewolucja dokonuje się pod naszymi nosami – nie w postaci bitcoina, ale w integracji systemów płatniczych z systemem społecznego nadzoru.
„Cyfrowe waluty emitowane przez banki centralne nie będą jak gotówka. Będą programowalne. Warunkowe. Śledzone.”
To nie jest teoria spiskowa – to otwarta deklaracja wielu banków i instytucji finansowych. I choć Varoufakis chce z tym walczyć z pozycji lewicowego ekonomisty, to my, jako ludzie wierzący i wolni, widzimy w tym coś jeszcze – znamię nowego totalitaryzmu. Totalitaryzmu, który nie krzyczy. On śledzi. Notuje. Ocenia. I w razie czego – wyklucza.
Bez sądu. Bez aktu oskarżenia. Bo przecież to tylko „platforma”.
Naród bez granic, państwo bez ludu
Jak można bronić narodu, kiedy wszystko, co narodowe, staje się passé? Varoufakis widzi, że nowy system nie uznaje granic.
„To nie globalizacja, to globo-feudalizacja” – pisze.
I to stwierdzenie uderza w punkt. Bo przecież dziś nie tylko kapitał, ale i kultura, edukacja, religia – wszystko to musi się dostosować do „wartości platformowych”. Neutralnych. Globalnych. Bezpiecznych. Czytaj: wypranych z tradycji, tożsamości i prawdy.
My, jako patrioci, rozumiemy wagę tego zjawiska. Naród to nie mit – to wspólnota losu. I jeśli zostanie zastąpiony przez „społeczność użytkowników”, to nie tylko polityka upadnie. Upadnie człowiek jako istota społeczna. Bo wspólnota to coś więcej niż feed na Facebooku.
Wolność zaczyna się w duszy
„To nie technologia jest problemem. To logika, którą w nią wszczepiono.”
Varoufakis uderza tutaj w coś, co dla nas jest kluczowe. Bo przecież nie chodzi o to, by odrzucać technikę. Problemem nie jest smartfon, tylko to, co robi z nim system. Problemem nie jest sieć, tylko to, kto nią rządzi.
Dlatego nasz sprzeciw nie może być tylko techniczny. Musi być duchowy. Musi sięgać głębiej. Musimy przypomnieć sobie, że człowiek to nie użytkownik. To istota stworzona na obraz Boga. I tylko wtedy, kiedy to sobie przypomnimy – kiedy wrócimy do ciszy, modlitwy, do relacji z drugim człowiekiem – będziemy wolni.
Bo prawdziwa wolność nie zaczyna się na rynku. Zaczyna się w duszy.
Nie szukajmy łatwych recept. Ale nie uciekajmy też w bezradność. Bo są rzeczy, które możemy robić – już teraz. Wybierajmy realność: rozmowa zamiast messengera, książka zamiast feedu, spacer zamiast scrollowania. Brońmy gotówki: to nie tylko pieniądz – to wolność. Wychowujmy dzieci poza systemem: szkoły domowe, edukacja klasyczna, katechizm. Twórzmy lokalne wspólnoty: parafie, kooperatywy, chóry, grupy ojców – wszystko, co daje twarz i imię. Mówmy prawdę, nawet jeśli to trudne: „Nie jesteśmy produktami.” „Nie jesteśmy użytkownikami.” „Nie damy się zwasalizować.”
I módlmy się. Bo na końcu nie chodzi o system. Chodzi o zbawienie. O duszę. O to, kim jesteśmy naprawdę.
Yanis Varoufakis nie jest naszym sojusznikiem. Ale być może, przez swoją lewicową wrażliwość, zobaczył to, czego wielu liberałów nie chciało dostrzec. Że to, co nazwali postępem, stało się nową formą zniewolenia.
Technofeudalizm nie potrzebuje pałek. Ma algorytmy.
Nie potrzebuje murów. Ma system operacyjny.
Nie potrzebuje cenzora. Ma moderatora.
A my – jeśli nie wrócimy do źródła, do Boga, do osoby – zostaniemy zredukowani do roli cyfrowych chłopów. Bez ziemi. Bez wspólnoty. Bez duszy.
Alina Janiak
Leave feedback about this